wtorek, 10 kwietnia 2018

TYLKO GDZIE TE ŻÓŁWIE?/"ŻÓŁWIE AŻ DO KOŃCA" JOHN GREEN

  Hej, hej, dziś znów mam dla Was recenzję książki, które w ogóle nie planowałam czytać. Mimo tego, że bardzo lubię twórczość Greena to do "Żółwi aż do końca" jakoś mnie nie ciągnęło. Okazuje się jednak, że dobrze jest czytać takie powieści-niespodzianki, bo wtedy nie ma się wobec nich wygórowanych oczekiwań.
  Aza Holmes codziennie zmaga się z natłokiem niechcianych myśli w swojej głowie. Zdecydowanie utrudnia jej to już i tak ciężki okres dojrzewania. Do tego wszystkiego musi ona odświeżyć kontakt z synem zaginionego miliardera, Davisem Pickettem, który był niegdyś jej dziecinną miłością. Prosi ją o to jej najlepsza przyjaciółka, Daisy, ponieważ liczy, że uda im się uzyskać jakieś informacje, które pomogą w odnalezieniu ojca Davisa, ponieważ jest za to wyznaczaoa nagroda wysokości 100 tysięcy dolarów.
  Nie można powiedzieć o tej pozycji, że jest wciągająca. Nie trzyma w napięciu i nie jest tak, że nie można się od niej oderwać. Ma bardziej taki nostalgiczny, wręcz powolny charakter aczkolwiek nie traktuję tego jako coś złego, bo czasami trzeba zrobić sobie przerwę od tych wszystkich tytułów z biegnącą na łeb na szyję akcją.
  Mi "Żółwie aż do końca" bardzo się kojarzyły z takimi hipsterskimi filmami, nie wiem, czy wiecie, o co mi chodzi. "Amelia" jest na przykład taką produkcją. Mam na myśli takie bardzo artystyczne, poetyckie dzieła, które właśnie nie mogą się pochwalić mrożeniem krwi w żyłach, tylko taką bardziej sielankowością. Taka dokładnie jest ta książka.
  Wydaje mi się, że elementem, który najbardziej mi przypadł do gustu w tej powieści jest to, że choroba psychiczna, dolegliwość Azy, nie wiem, jak to nazwać, jest taka niepopularna. Teraz możecie zapytać: "Co mam na myśli mówiąc o popularnej chorobie psychicznej?". Chodzi mi tutaj, że o takiej depresji powstało na pewno więcej książek, filmów itd. niż, na przykład, o schizofrenii. W tym przypadku mamy chyba do czynienia z nerwicą natręctw, ale nie jestem pewna, bo żadna konkretna nazwa choroby psychicznej głównej bohaterki nie pada.
  Doceniam, że John Green nie poszedł na łatwiznę i nie postanowił obdarzyć Azy jakąś już "oklepaną" chorobą psychiczną. Wiem, że to zabrzmi jakbym była taka bardzo wyrachowana, bo choroby psychiczne to straszna rzecz, a ja mówię o tym jak o jakimś przereklamowanym motywie w literaturze. O nich trzeba mówić i to dużo, ale nie wciąż o tych samych, a poza tym tutaj jakby wypowiadam się jedynie jako czytelnik, a nie działacz społeczny.
  Skoro tak zostajemy w temacie tych problemów psychicznych to nie podoba jak w tej historii mówi się o lekach na tego typu dolegliwości. Mianowicie, jest tu przedstawiony taki pogląd, że one nie działają i tak jakby sprawiają, że nie jesteś sobą. Nie wiem, ile jest w tym faktycznej opinii autora w tej kwestii, a ile przedstawienia toku myślenia osoby chorej. Ja sama nie wiedziałam, co myśleć, o tym, co jest tu mówione, a co ma o tym pomyśleć ktoś z chorobą psychiczną. Może pomyśleć przecież, że to John Green jako John Green mówi, że leki tego typu są złe, więc ona nie będzie ich brać.
  Bohaterowie są dość specyficzni, co dla tego autora jest dość nietypowe, bo zwykle u niego postacie są dość "normalne", że tak to ujmę. Nie chodzi mi o to, że tych przedstawionych w "Żółwiach aż do końca" się nie lubi, ale po prostu ciężko się z nimi identyfikować, bo są aż tak "inni".
  Jest tu dużo takiej mądrości, jest to bardzo dojrzała młodzieżówka. Myślę, że osoby, które lubią zapisywać sobie jakieś cytaty wynajdą w tej pozycji dużo sentencji, które mogą dodać do swoich notatek.
  Generalnie, polecam Wam tą książkę, nie są to w pełni moje klimaty, ale nie będę się kłócić z tym, że jest to pozycja wartościowa.
 

niedziela, 8 kwietnia 2018

WIOSENNY BOOK TAG

  Hej, hej, słuchajcie, pogoda robi się coraz lepsza. Słońce świeci, ptaszki śpiewają itd. Pomyślałam, więc że teraz jest doskonała okazja, żeby zrobić Wiosenny Book Tag jako, że w końcu ta pora roku przybyła do nas nie tylko w teorii, ale też praktyce.
1. Bocian, czyli książka, do której co rok wracasz
  Takiej książki, do której bym wracała dokładnie co rok nie mam, ale mam taką serię, do której wracam mniej więcej co dwa lata i pewnie ci, którzy już długo czytają tego bloga spodziewali się takiej odpowiedzi. Jest to, oczywiście, "Harry Potter". Właśnie teraz niedawno go sobie odświeżałam przez co była przerwa na blogu. Czytałam ją już dobre 5 razy, więc ta tradycja powrotów do tego cyklu trwa już jakiś czas.
2. Przebiśnieg, czyli książka, którą przeczytasz jako pierwszą na wiosnę
  Na to pytanie mam dwie odpowiedzi. Ciepło zrobiło się już, gdy czytałam "Żółwie aż do końca" Johna Greena, ale było to dla mnie dość niespodziewane. Bardziej się identyfikuję z odpowiedzią, że pierwszą powieścią, jaką świadomie zdecyduję się przeczytać tej pory roku będą "Małe kobietki".
3. Marzanna, czyli książka rozczarowanie, którą z chęcią byś utopiła
  O, mój boże, ile było takich książek w moim życiu! Najdotkliwszym jednak rozczarowaniem była na pewno "Złota godzina". Czemu było to aż tak bolesne rozczarowanie? Po pierwsze, jak możecie zobaczyć na zdjęciu, ta powieść jest cholernie gruba, a ja, która wydała na nią pieniądze czułam, że powinnam ją skończyć. Po drugie, ta pozycja miała generalnie opowiadać o takim początku feminizmu, tak jakby go promować, a to był jeden wielki zbiór stereotypów o feministkach i to sprawiło, że niesamowicie się wkurzyłam na tą pozycję.
4. Motyl, czyli nowo-odkryty/a autor/ka, którego/ą pokochałaś
  Może "pokochałam" to za mocne słowo, ale w ostatnim czasie znacznie zmieniłam swój stosunek do twórczości Remigiusza Mroza. Po przeczytaniu "Behawiorysty" nie ogarniałam, czemu ludzie mają na niego taką fazę, a później poznałam "Nieodnalezioną" i myślę, że kupię jeszcze co najmniej jedną powieść Mroza, żeby sobie wyrobić ostateczną opinię na jego temat.
5. Krokus, czyli niesamowicie piękna i wyjątkowa książka
  Nie wiem, jak do końca mam rozumieć w tym kontekście słowo "piękna", ale stwierdziłam, że nie uznam tego za cechę zewnętrzną, aczkolwiek wybrałam tu powieść, która zarówno wizualnie, jak i treścią trafiła w moje gusta. "Małe życie" to historia tragicznie piękna, która po prostu niszczy psychicznie i właśnie to sprawia, że jest tak niezwykła. Autorka porusza taką ilość trudnych, bolesnych tematów, że czytanie tej książki jest jak wbijanie sobie paznokci w dłoń w stresującej sytuacji. Wiesz, że to boli, ale po prostu nie możesz się powstrzymać.
6. Zawilec, czyli książka, którą spotkasz wszędzie
  Wydaje, że mój wybór "Szczygła" jest dość nietypowy, ale jak tak sobie pomyślałam to naprawdę spotykam tą książkę wszędzie. Na każdym kanale na booktubie był o niej filmik, a jak nie było to na pewno była w jakimś innym wspomniana. Chyba widziałam ją w empiku. Przez jakiś czas mówiłam sobie: "Nie, Julka, słuchaj, to jest dla ciebie za ambitna pozycja, daj sobie spokój". Aż w końcu ta powieść pojawiła się w programie Jimmy'ego Fallon'a i stwierdziłam, że jak Jimmy o niej mówi to muszę ją przeczytać i takim oto sposobem znalazła się na mojej liście "Do przeczytania"

piątek, 6 kwietnia 2018

NOWY I LEPSZY MRÓZ/"NIEODNALEZIONA" REMIGIUSZA MROZA

  Hejka, hej! O, mój boże, jak dawno już nie było recenzji. Wiecie, że musiałam sobie odświeżyć serię mojego życia, czyli "Harry'ego Potter'a". Tęskniłam już jednak za poznawaniem nowych pozycji i teraz już nie mogę się doczekać aż przeczytam wszystkie książki, które doszły na moją listę "Do przeczytania" w czasie tej mojej miesięcznej przerwy. Dziś przygotowałam dla Was recenzję powieści, z którą nie zamierzałam się bliżej poznawać, ale dostałam ją jako prezent, więc przeczytałam ją. Powiem Wam, że to była fantastyczna decyzja, bo dzięki temu diametralnie zmienił się mój stosunek do Remigiusza Mroza.
  Damian Wener odkąd pamięta spędzał każdą wolną chwilę ze swoją przyjaciółką Ewą, która z czasem stała się jego ukochaną. Pewnego wieczoru, mężczyzna postanowił się jej oświadczyć jednak, gdy dziewczyna odpowiedziała "tak" nie zaczęły się gorączkowe przygotowania do ślubu. Para została napadnięta, a Ewa zaginęła bez śladu. Po 10 latach od tego wydarzenia, gdy Damian stracił już wszelką nadzieję na jej odnalezienie trafia na jej zdjęcie na jednym z portali Spotted, a później na tą samą stronę zostaje dodana fotografia zrobiona przez samego Wernera, której nigdy nikomu nie pokazywał.
  Przyznacie, że historia brzmi dość intrygująco. I powiem Wam, że faktycznie taka jest. W przeciwieństwie do "Behawiorysty", gdzie pomysł był ciekawy, natomiast wykonanie dość marne to tutaj autor wyciska wszystkie soki z początkowego zamysłu tworząc z tego niezwykle interesujący napój.
  Fabuła jest niesamowicie wciągająca, w ogóle nie czujemy tego, że brniemy bez przerwy przez nawet kilkadziesiąt stron. Myślę, że jest to spowodowane tym, że na końcu większości rozdziałów pan Mróz serwuje nam genialne cliffhangery, przez co strasznie trudno przerwać czytanie.
  Ciężko jest też się znudzić przy "Nieodnalezionej", ponieważ rozdziały są prowadzone na zmianę z perspektywy Damiana oraz Kasandry, współwłaścicielki firmy detektywistycznej. To są, można powiedzieć, dwie osobne historie, które się ze sobą splatają w wielu miejscach, ale jednak mamy wrażenie, że dostajemy więcej niż początkowo się spodziewaliśmy, więc cały czas jesteśmy zainteresowani tym, co się dzieje. Zwykle przy takich średnich książkach tego typu narracja jest tylko takim dodatkowym gwoździem do trumny, ale tutaj działa jedynie na korzyść.
  Bardzo podoba mi się w tej pozycji również kreacja bohaterów. To prawda, że czasami robią głupie rzeczy, ale ogólnie mają bardzo intrygujące charaktery. Mam tu na myśli to, że większość postaci ma takie dwa oblicza i ciężko wskazać taką, która jest w 100% dobra.
  Idealnym przykładem jest tutaj Robert, mąż Kasandry. Dla mnie jest on czarnym charakterem, ale też zastanawiało mnie to, jak jego dzienna wersja kochającego ojca i człowieka sukcesu może zamieniać się w nocy w damskiego boksera.
  Właśnie bardzo istotnym wątkiem w "Nieodnalezionej" jest przemoc wobec kobiet. I tutaj należy się ogromny plus dla autora za to, jak sformułował dedykację oraz za cytat dodany na początku. Dedykacja brzmi: "Dla tych, którzy wiedzą, że milczenie to najgłośniejszy krzyk", a ta napisana myśl to: "Na świecie są dwa rodzaje mężczyzn-ci, którzy stają w obronie kobiet, i tchórze. Wybór należy do ciebie.". Te kilka słów już mnie złapało za serce i sprawiło, że zaczęłam darzyć ten tytuł większą sympatią. Jeszcze ważnym akcentem, który ja odebrałam bardzo pozytywnie jest notka z tyłu na temat przemocy wobec kobiet, do której został dodany telefon, na który można zadzwonić jeśli się jej doświadczyło.
  Na końcu tej powieści mamy dwa zwroty akcji. Pierwszy bardzo mnie zaskoczył, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, jedynie na kilka stron przed tym, jak ten suspens miał miejsce rozważałam taką wersję wydarzeń. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy miał miejsce ten zwrot akcji  to byłam bardzo zdziwiona. Niestety, pojawia się również drugi suspens, który jak dla mnie jest już takim zbytnim przekombinowaniem, ale on z kolei sprawia, że zakończenie ma zdecydowanie inny wydźwięk. Czujemy taki dobry niedosyt i ta książka od razu wydaje się taka bardziej głęboka.
  Tak teraz myślę i chyba mogę powiedzieć, że "Nieodnaleziona" to na ten moment to mój ulubiony kryminał. Naprawdę, wydaje mi się, że nie czytałam nic lepszego z tego gatunku, a tym bardziej, że jest to nasza narodowa twórczość to serdecznie ją Wam polecam.

poniedziałek, 12 marca 2018

OKŁADKOVE LOVE#5

  Hejka, hejka, już dawno nie było żadnego postu z serii "Okładkove love", a w zasadzie ostatni był w zeszłym roku. Pozostaję mi, więc tylko powitać Was w pierwszym tego typu wpisie w roku 2018 i przejść już do tematu.
  Zacznę od książki, którą czytałam już dobre 4 miesiące temu, a mówię tu o pierwszym tomie "Kronik Jaaru". W sumie, kupiłam tą powieść głównie ze względu na okładkę, która jest absolutnie przecudna. Zaprojektowała ją Julia Boniecka, znana bardziej jako tojko, która tworzy niezwykle urocze zakładki, które pewnie  nieraz widzieliście. Ja bardzo lubię jej styl rysowania, a w tej oprawie graficznej podoba mi się absolutnie wszystko, od srebrnych liter, przez światła w oknach, aż po wspaniałe cieniowanie idące od księżyca do wierzchołków okładki.
  Niestety, teraz musimy przejść do wydań, które delikatnie mówiąc są mniej ładne. Okładki serii "Wybrani" to jest po prostu jakaś tragedia. Ja bardzo nie przepadam, jeśli na okładce pojawiają się ludzie. Przeżyję, jeśli są oni ładni i nie mają głupich min. Ci, którzy znaleźli się na okładkach tego cyklu nie spełniają ani pierwszego, ani drugiego warunku. Kompletnie mi nie pasuje ta oprawa graficzna.
  Na szczęście, teraz będzie już tylko lepiej. Następną okładką jest ta od powieści "Diabolika". Nie ma na niej zbyt wielu elementów, jest dość minimalistyczna. Od zawsze mi się ona podobała, ale wydaje mi się, że gdy przeczytałam książkę zaczęłam ją darzyć jeszcze większą sympatią, bo zobaczyłam, jak genialnie obrazuje treść tej historii, co moim zdaniem, dość rzadko się zdarza.
  Teraz czas na okładkę, która w sumie nie wiem, w jaki sposób zdobyła moje serce. W oprawie "Dotyku Julii" nie ma tak naprawdę niczego niezwykłego. Myślę, że możliwe jest, że ta okładka tak na mnie działa, ponieważ ja miałam kiedyś fazę na takie motywy ptaków i drzew. Teraz już mi przeszło, ale widocznie nadal mam do tego sentyment.
  Stwierdziłam, że skoro teraz odświeżam sobie "Harry'ego Potter'a" to mogę wziąć w tym poście pod uwagę jego oprawę graficzną. Ja mam u siebie w domu to najstarsze wydanie, mój "Kamień Filozoficzny" ma chyba z 20 lat, a "Zakon Feniksa" dosłownie rozpada się w rękach. Skupię się jednak na tym najnowszym wydaniu. Zdecydowanie nie mogę powiedzieć, że mi  się ono nie podoba, bo te odbijające światło napisy wyglądają prześlicznie. Przeszkadza mi bardziej to, że wyglądają tak jakby dziecinnie. Nie twierdzę, że "Harry Potter" to książka dla dorosłych i młodzież nie może jej czytać, ale tak od czwartej części robi się tam bardziej poważnie i czasami mają miejsce sceny dość brutalne. To wydanie z 2016 roku daje złudne wrażenie, że jest to słodka bajeczka.

niedziela, 4 marca 2018

CZY CZYTANIE KSIĄŻEK JEST MODNE?/ŚWIAT WEDŁUG KSIĄŻKOHOLICZKI

  Hejka, hej, wiem, że ostatnio posty pojawiają się rzadko, ponieważ odświeżam sobie "Harry'ego Pottera", więc nie ma żadnych nowych recenzji. Staram się jednak nie zaniedbywać Was jakoś bardzo, dlatego dodaję takie weekendowe posty. Dzisiaj znów przygotowałam dla Was wpis z serii "Świat według książkoholiczki". Zastanowimy się nad kwestią tego, czy duża ilość osób chce czytać książki przez to, że chcą tego tak sami z siebie, czy przez to, że to jest modne.
  Zacznijmy od słownikowej definicji słowa "moda", które oznacza "potrzebę naśladowania innych, aby się identyfikować z nimi, ta potrzeba najdobitniej jest widoczna w ubiorze. Moda występuje także w innych dziedzinach życia społecznego". Moja osobista definicja tego wyrazu w pełni pokrywa się z tą oficjalną, bo czasami niektóre rzeczy odbieram inaczej niż są one zapisane w wszelkich słownikach. Teraz pomyślmy nad tym, czy są ludzie, którzy czytają tylko po to, żeby właśnie tylko wpasować się w dane środowisko.
  Myślę, że to, czy czytanie uważa się za modne zależy od tego w jakim wieku jest jakaś grupa. Wydaje mi się, że taka "moda na czytanie" pojawia się w takim wieku studenckim, że tak to nazwę, ewentualnie pod koniec liceum. Wtedy ludzie tak powoli zaczynają się ogarniać, już coraz mniej chcą być takim błaznami, a już chcą bardziej błyszczeć taką inteligencją. A co pomaga najbardziej, gdy chcemy wyjść na mądrych? Okulary i książka w ręku. 
  Ale panie, ta książka to nie byle Grey. Tylko klasyki, ewentualnie powieści, które dostały nagrodę Pulitzera. Dla mnie jest okej, jeśli dana osoba zacznie czytać, bo wszyscy wokół niej czytają i chcę się dopasować, ale w końcu jej się to spodoba i robi to już tak jakby z własnej woli. Po jakimś czasie też schodzi z niej takie nadęcie, że "ja czytam i już mogę być profesorem". Zaczyna czytać też takie mniej ambitne powieści i ogólnie dołącza do grona książkoholików. 
  Sytuacja prezentuje się gorzej, jeśli ktoś nie lubi czytać, ale tak bardzo chce wyjść na wyedukowanego, że i tak to robi. Takie osoby charakteryzują się tym, że na swoich mediach społecznościowych umieszczają miliony zdjęć książek albo wypisują cytaty z jakichś powieści. Oczywiście, nie mówię tu o sytuacjach, gdzie ktoś ma po prostu książkowego instagrama, czy coś, bo to jest zupełnie inna para kaloszy.
  Podsumowując, sądzę, że od pewnego wieku czytanie jest uważane za modne. Czasami ta moda może sprawiać, że ktoś odkryje swoją pasję, ale może też przez nią powstawać setki pseudointeligentów. 

niedziela, 18 lutego 2018

JAK PIJĘ HERBATĘ?

  Hejka, hej, słuchajcie dziś przygotowałam dla Was bardzo luźny post. Wszyscy wiemy, że obecnie jesteśmy w środku sezonu picia herbaty i innych gorących napojów, natomiast ja mogę je pić okrągły rok. Spożywanie herbaty musi jednak odbywać się w odpowiednich okolicznościach, jednym z ważnych czynników, które wpływają na taką specjalną atmosferę jest kubek. Ja już chyba od 2 lat zbieram kubki, mam na ich punkcie obsesję i mogłabym je cały czas kupować. Do tej pory zebrałam 7 i zamierzam je Wam tu zaprezentować.
  Moje pierwsze kubki kupiłam na wyjeździe do Włoch i od tego się zaczęła ta cała mała przygoda. Jeden jest ozdobiony nutami do jakiegoś utworu Vivaldiego i powiem Wam, że zbytnio za nim nie przepadam, zdecydowanie piję w nim coś najrzadziej w porównaniu z moimi innymi zdobyczami.
  Z kolei mój drugi kubek nabyty na tym samym wyjeździe jest już bardzo wysłużony, co zresztą możecie zobaczyć na zdjęciu. Przez długi czas miałam tylko te dwa kubki, więc zawsze pijałam herbatę w nim. Troszkę popękał w środku, ale bardzo go lubię. Ma taki świąteczny wzorek i takiego jakby wyrzeźbionego renifera, a te zwierzaki są super, więc jest okej.
  Wydaje mi się, że później przywędrował do mnie ten szary kubek, również z reniferem. Możecie na podstawie tego postu wywnioskować, że mam obsesję na punkcie tych stworzeń. Szczerze mówiąc, nie pamiętam skąd mam ten kubek, ale to właśnie on rozpoczął takie moje bardziej regularne zbieranie tego typu przedmiotów.
  Później, moja przyjaciółka odkryła, że mam takie niecodzienne hobby, więc gdy wylosowała mnie na klasowych mikołajkach do podarowania mi prezentu to kupiła mi...Tak, dobrze zgadliście, kubek. Wydaje mi się, że jest on najbardziej uroczy z tych moich zbiorów. Ten pingwinek jest strasznie słodki i jeszcze ten kubek ma taką zaletę, że jest on trochę mniejszy od innych, więc gdy nie mam ochoty na jakąś ogromną ilość herbaty to właśnie z niego korzystam.
  Następnie, ta sama dziewczyna mi dała na urodziny taki kubek w serduszka. Nawet sama go wybrałam, jest bodajże z Home&you. Nie jest on  jakimś moim ulubionym kubkiem, ale nie jest zły i całkiem często coś w nim popijam.
  Zostały nam już ostatnie dwa kubki i tak się składa, że oba pochodzą z Rossmanna. Oba były bardzo spontanicznym zakupem. Pierwszy, ten z reniferem kupiłam jakoś tak tuż przed świętami. Ma trochę krzywo przymocowane ucho, ale wiecie, jest świąteczny i jest na nim renifer, więc nic innego już się dla mnie nie liczy.
  Ostatni kubek dorwałam jak już dosłownie stałam przy kasie, ale jakoś tak mnie urzekł. Jest taki dość zwyczajny, ale ja lubię takie geometryczne wzory i jeszcze jego kolorystyka jest jak dla mnie bardzo  trafiona.
  To już koniec, mam nadzieję, że gadanie o takich pierdółkach Was jakoś bardzo nie zanudziło. Jeszcze mam dla Was na zakończenie taki mały komunikat. Mianowicie, teraz robię sobie piąty raz odświeżenie "Harry' ego Potter'a", przez to nie czytam nic nowego, więc recenzje będą albo pojawiały się rzadziej dopóki go nie skończę, albo w ogóle. Ale spokojnie, bo już dziś kończę drugą część, więc myślę, że reszta też mi pójdzie tak szybko jak zwykle.


wtorek, 13 lutego 2018

KRWIOŻERCZE ROŚLINY DONICZKOWE/"DOTYK JULII" TAHEREH MAFI

  Hej, hej, w końcu doczekaliście się recenzji wiem, że już dość długo żadnej nie było. W ogóle większość "Dotyku Julii" przeczytałam bardzo szybko, a chyba ostatnie  100 stron to aż 3 dni czytałam, ponieważ dopadło mnie zjawisko zwane szkołą. Później jeszcze przyszło choróbsko i nie miałam siły kompletnie na nic, nawet na pisanie recenzji. Dobra, ale koniec już tych wymówek, czas wreszcie się o tym "Dotyku Julii" wypowiedzieć.
  Julia jest zamknięta w czymś na wzór szpitala psychiatrycznego. Znajduje się tam, ponieważ dysponuje niezwykłą mocą, a mianowicie potrafi zabijać dotykiem. Funkcjonuje w tym miejscu w miarę normalnie aż do czasu, gdy jej współlokatorem zostaje Adam, chłopak, którego dziewczyna pamięta już od wczesnych lat swojego życia, ponieważ on jako jedyny nigdy się jej nie bał.
  Szczerze mówiąc, ta książka nie wzbudziła u mnie jakiś takich silnych emocji. Nie była ani jakoś specjalnie interesująca, ani też jakoś strasznie nudna. Ilość akcji akurat mnie zadowala, bo nie mogę powiedzieć, że ciągle siedzimy w tym samym miejscu i gadamy o tym samym, ale jednak nie polubiłam bohaterów na tyle, żeby im jakoś bardzo kibicować.
  Tahereh Mafi ma taki dość specyficzny styl pisania. Chodzi mi tu mniej więcej o tego typu przekreślenia, których zastosowanie mi się podoba, bo jednak dzięki nim jest w tej powieści jest trochę bardziej ciekawie i dodatkowo fantastycznie pokazują wszelkie wątpliwości i przekłamania głównej bohaterki.
  Istnieją jednak też gorsze strony sposobu pisania tej autorki. Ja mam wrażenie, że ona strasznie się starała wepchnąć w "Dotyk Julii" jak najwięcej głębokich metafor. Doceniam, że próbowała, bo jednak w przypadku powieści młodzieżowych autorzy zbytnio nie szaleją i starają się pisać w sposób taki bardzo "poprawny", że tak powiem.
  Ona chciała zrobić coś więcej, ale niestety nie wyszło jej to zbyt dobrze. Czasami te porównania były tak wzniosłe, że aż śmieszne. Ja Wam pokażę takie dwie perełki, przy których aż parsknęłam śmiechem. Pierwsza to było coś w stylu: "Uśmiechnął się do mnie niewielkim uśmiechem wielkości Jowisza" i ja nie rozumiem, czy w końcu to był taki mini uśmiech, czy taki od ucha do ucha, bo jakby te dwie rzeczy się wykluczają, a to zdanie brzmi jakby one występowały jednocześnie. To jest jednak dopiero rozgrzewka, bo drugi znaleziony przeze mnie cytat jest jeszcze lepszy: "Jestem mięsożernym kwiatem, moje ciało jest krwiożerczą rośliną doniczkową". Ja w tym momencie myślałam, że po prostu padnę. Jeszcze gdyby tam było tylko "krwiożerczą rośliną" to byłoby okej, ale to "doniczkową" przelało czarę goryczy.
  Podsumowując, ja skończę na przeczytaniu jednego tomu z tej serii, bo czuję, że tu nie ma potencjału na coś wybitnego, ale pierwszą część Wam polecam, jeśli naprawdę nie macie, co czytać i chcecie się pośmiać ze stylu pisania Tahereh Mafi.

niedziela, 4 lutego 2018

PODSUMOWANIE STYCZNIA/2018

  Hej, hej, witam Was w pierwszym podsumowaniu miesiąca w 2018 roku! Powiem Wam, że szybko zleciał ten pierwszy miesiąc i jeśli tak dalej pójdzie to zanim się obejrzymy będzie 2019.
Liczba przeczytanych stron: 2383
Przeczytane książki: 5
Seria "Wybrani" C.J. Daugherty:
1. "Dziedzictwo"
2. "Zagrożeni"
3. "Zbuntowani"
4. "Niezłomni"
5. "Diabolika"
  Jak sami widzicie styczeń zdominowała seria "Wybrani". Przyznaję, że nie cała, bo pierwszy tom przeczytałam jeszcze w grudniu. Ten cykl nie podbił zbyt mojego serca i myślałam, że w ogólnym rozrachunku wypowiem się o nim bardziej pozytywnie niż ostatecznie oceniłam. Na szczęście pod koniec miesiąca na ratunek przybyła mi "Diabolika". Mój stronnicowy wynik, że tak to nazwę jest z kolei lepszy niż się spodziewałam. Myślałam, że tego progu 2000 stron nie przebiję.
Najlepsza książka miesiąca:
"Diabolika"- S.J. Kincaid
  Pewnie po tym moim wstępie spodziewaliście się, kto będzie zwycięzcą w tej kategorii. "Diabolika" jest po prostu kilka poziomów wyżej od innych powieści, które przeczytałam w tym miesiącu. Zainteresowały mnie wydarzenia, które miały w niej miejsce, bohaterowie są bardzo dobrze wykreowani i ogólnie dość mocno poruszyła i zszokowała mnie ta pozycja, bo świat w niej przedstawiony jest taki naprawdę krwiożerczy.
Najgorsza książka miesiąca:
"Dziedzictwo"- C.J. Daugherty
  Moim zdaniem, ze wszystkich tomów sagi "Wybrani" to właśnie ten jest najgorszy. Akcji tu nie ma praktycznie żadnej, a wszystko się skupia wokół rozterek miłosnych Allie, które niesamowicie mnie irytowały. Także dostaniecie tu jedynie nudę i denerwującą główną bohaterkę.
Najlepsza postać miesiąca:
Nemezis z "Diaboliki" S.J. Kincaid
  Nie mogę powiedzieć o Nemezis, że darzę ją sympatią, bo to jednak chyba nie jest postać, którą da się darzyć jakimś pozytywnym uczuciem ze względu na to, że ona dość sporo zabija. Doceniam jednak to, że jest świetnie wykreowana i autorka nie próbuje nas przekonywać, że ona ma jakieś szlachetne pobudki do tego, żeby być złą, co zazwyczaj w przypadku tego typu bohaterek bardzo rzadko ma miejsce.
Najgorsza postać miesiąca:
Allie z serii "Wybrani" C.J. Daugherty
  Dla mnie ta dziewczyna to jest taka ostatnia pierdoła. Ona sobie nie radzi dosłownie ze wszystkim. Do tego wszystkiego jej problemy miłosne, od których pod koniec tego cyklu już mi się po prostu chciało wymiotować. Tak wielkiego niezdecydowania w sprawie, którego chłopaka wybrać to ja jeszcze nie widziałam.
Najładniejsza okładka miesiąca:
  To jest taka bardzo minimalistyczna okładka, ale dla mnie ona perfekcyjnie oddaje właśnie postać tytułowej diaboliki. Do tego ja bardzo lubię takie połączenia w stylu, że cały obrazek jest w jakichś różnych odcieniach jednego koloru, a jeden element ma kompletnie inną barwę.
Najbrzydsza okładka miesiąca:
  Znacie te okładki takich tanich romansów i to tanich w sensie dosłownym i przenośnym? Mi to wydanie kojarzy się właśnie z czymś takim. Jeszcze nie rozumiem, o co chodzi, że ci wszyscy ludzie są jakby ubrudzeni ziemią. Nie ogarniam tego, a poza tym, miny tej całej trójki wyglądają dla mnie niesamowicie śmiesznie, a chyba nie taki był cel.
  Przepraszam, że w dzisiejszym podsumowaniu byłam taka monotematyczna, ale nie czułabym się dobrze ze sobą gdybym dała inne odpowiedzi. Mimo wszystko zapraszam do czytania kolejnych postów :*

czwartek, 1 lutego 2018

ZABIJANIE NA PRAWO I LEWO/"DIABOLIKA" S.J. KINCAID

  Hej, hej, skończyłam już serię "Wybrani", ale nie tylko ich dostałam pod choinkę. W moich wigilijnych zdobyczach znalazła się również "Diabolika". Powiem Wam, że nie myślałam wiele o tej powieści zanim ją przeczytałam. Wiadomo, słyszałam jakieś pozytywne opinie, ale nie myślałam, że ta pozycja będzie aż tak dobra.
  Nemezis jest diaboliką, istotą, która jest niczym maszyna do zabijania i która jest stworzona do bronienia i kochania tylko jednej osoby, która zostanie jej wskazana. Nemezis ma się opiekować Sydonią Impirian, córką senatora, który bardzo interesuje się nauką, co nie jest dobrze postrzegane przez cesarza. Młoda Impirianka wezwana na dwór pod pozorem zwyczajnej wizyty jednak wszyscy przeczuwają, że to jakaś pułapka stworzona dla ukarania senatora przez skrzywdzenie jego córki. W zamian tego zostaje tam posłana Nemezis by udawała Sydonię, co dałoby podopiecznej znacznie więcej bezpieczeństwa.
  Ja wciągnęłam się w tą historię już od pierwszej strony. Myślę, że jest to sprawa tego, że S.J. ma taki styl pisania, który sprawia, że aż chce nam się czytać i czas spędzony nad książką się nie dłuży. Autorka pisze też bardzo lekko, co tu jest niezwykle potrzebne, ponieważ ten cały wykreowany świat jest bardzo okrutny, a ludzie w nim są w większości bardzo zepsuci. Wydaje mi się, że "Diabolika" jest skierowana bardziej do młodzieży, więc taka prostota jest tu tym bardziej potrzebna.
  Ogólnie, całe to uniwersum bardzo mi się podoba. Niedawno w jednym z postów mówiłam, że ciężko dziś znaleźć dziś oryginalną młodzieżówkę. Nie mówię, że świat "Diaboliki" jest jakiś bardzo wyjątkowy, bo są w nim zawarte pewne schematy, z którymi już wielokrotnie się spotkałam, ale w tym przypadku akurat nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo.
  Fabuła jest bardzo ciekawa, mamy mnóstwo zwrotów akcji i dość sporo bohaterów dzięki czemu nie skupiamy się wciąż na tych samych postaciach i nie jesteśmy znudzeni w żaden sposób. W pewnym momencie w ogóle akcja całkowicie zmienia kierunek i to, co było najważniejsze na samym początku w pewnym momencie już całkowicie nie ma znaczenia.
  Według mnie, to jest bardzo udany zabieg i myślę, że często autorzy myślą, że jak ich książka nie ma więcej niż 500 stron to od początku do końca możemy mówić o tym samym. Czasami owszem, można tak zrobić, ale trzeba wtedy dokładać dodatkowe wątki i w inny sposób zajmować uwagę czytelnika. Często pisarze jednak myślą, że nie muszą robić nic dodatkowego, bo ten główny motyw jest wystarczająco zajmujący uwagę, a w wielu przypadkach tak nie jest i jesteśmy w przypadku takiej powieści skazani na nudę.
  Podoba mi się też to, że S.J. Kincaid nie owija w bawełnę w sprawie Nemezis. Często jeżeli główna bohaterka ma jakąś ciemną stronę albo sporo zabija, jak np. Celaena ze "Szklanego Tronu" to autorzy starają się nam wcisnąć kit, że ona ma jakieś powody, żeby taka być, bla bla bla i ciągle próbują ją usprawiedliwiać. I to mnie niesamowicie denerwuje. Tu czegoś takiego na szczęście nie ma i pani Kincaid stawia kawę na ławę i mówi: "Moja bohaterka morduje na prawo i lewo, musicie się z tym pogodzić".
  Jedyną rzeczą, która zawiodła mnie w tej pozycji jest zakończenie. To znaczy nie mówię, że ono było złe, sytuacja prezentuje się trochę inaczej. Otóż, zbliżamy się do ostatniej strony i jest taki zwrot akcji, który mnie po prostu rozwalił i rozbił na kawałeczki moje biedne serduszko. Wiecie, ale to by było takie pozytywne zniszczenie, które by mnie utwierdziło w przekonaniu, że właśnie przeczytałam niezwykle emocjonującą książkę. Niestety, w życiu  tak pięknie nie ma. Oto nastąpił kolejny zwrot akcji, który skleił mi serce na nowo, a ja nie chciałam, żeby ono było sklejane.
  Podsumowując, ja Wam "Diabolikę" serdecznie polecam. Zdecydowanie się spodoba fanom takich dystopijnych światów i historii myślę, że przypadnie też do gustu fanom sci-fi, bo cała akcja ma miejsce w kosmosie.

niedziela, 28 stycznia 2018

TEA BOOK TAG

 Hejka, hejka, słuchajcie od października nie było u mnie żadnego tagu. Tak nie może być! Postanowiłam wykorzystać to, że jesteśmy w środku zimy, czyli okresu, w którym najwięcej się czyta i pije herbaty. Ja osobiście jestem wielką fanką tego napoju, mogłabym go pić bez przerwy, więc stwierdziłam, że Tea Book Tag jest dla mnie wręcz idealny.
1. Czarna herbata, czyli mój ulubiony klasyk
  Musicie wiedzieć, że herbata czarna jest jedyną, jaką pijam i żadna inna mi nie smakuje tak bardzo, jak ta. Moim ulubionym klasykiem jest "Duma i uprzedzenie", o czym już nie raz mówiłam. Kiedyś był to "Wielki Gatsby", ale teraz powieść Jane Austen wygrywa w tym starciu. Dla mnie "Duma i uprzedzenie" to coś absolutnie niezwykłego i wyjątkowego. Zachwyca mnie tam fabuła, postacie, cała teatralność tego wszystkiego. Po prostu dla mnie to jest cudo.
2. Zielona herbata, czyli książka tak nudna, że przy jej czytaniu zasnęłam
  Przeczytałam w swoim życiu wiele nudnych powieści, ale żadna nie sprawiła, że zasnęłam. Mogę jednak powiedzieć, że byłam bardzo tego bliska przy czytaniu "Królowej cieni". Strasznie się męczyłam przy czytaniu tej pozycji zwłaszcza, że jest ona dość długa. Po prostu wciąż ziewałam i ziewałam...
3. Czerwona herbata pu-ehr, czyli książka, w której bohaterowie ciągle się przemieszczają
  Zacznę od tego, że ani razu się słyszałam o takiej herbacie, także wychodzi jak ogromnym znawcą tematu jestem :D Postanowiłam dać tutaj absolutny klasyk, czyli pierwszy tom serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy". Ta książka jest w zasadzie opisem drogi, którą muszą odbyć bohaterowie, aby zdobyć takie magiczne perły, jeśli dobrze pamiętam, które pozwolą im wejść do Hadesu.
4. Herbata oolong, czyli książka, której się poświęca zbyt mało uwagi
  "Dziewczyna, którą kochałeś" jest książką napisaną przez Jojo Moyes, czyli bardzo popularną autorkę. Sama historia jest absolutnie świetna, więc można się pytać: "Czemu w takim razie ta powieść nie jest jakaś bardzo znana?". Moim zdaniem, jest to sprawka  pozycji"Zanim się pojawiłeś", którą swoją drogą też bardzo kocham. Wydaje mi się, że sława tej książki działa na niekorzyść innym tytułom tej autorki.
5. Biała herbata, czyli książka niezasłużenie popularna
  Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, ale dla mnie taką książką jest "Złodziejka książek". Pomysł jest super i ta pozycja ma ogromny potencjał, ale jakoś styl autora nie sprawił, że byłam całkowicie wciągnięta w tą historię. Wcześniej nasłuchałam się o niej samych ultra pozytywnych opinii, więc bardzo mnie zdziwiło to, że dla mnie ta powieść jest taka 6,5/10.
6. Herbata yerba mate, czyli książka, przy które trzeba przebrnąć przez pierwsze rozdziały, aby akcja się rozwinęła
  Do tej kategorii idealnie pasuje "Małe życie" Hanya Yanagihara. Według mnie tak z 1/4 książki to jest taki wyjątkowo długi wstęp do bardziej konkretnej akcji. Myślę, że to dlatego, że autorka chciała żeby czytelnik poznawał bohaterów tak samo, jak osoby w prawdziwym życiu. Na początku relacji widzimy tylko to, co dany człowiek chce pokazać na pierwszy rzut oka, a dopiero potem odkrywamy ciemniejsze strony jego życia i charakteru.
7. Herbata ziołowa, czyli książka, którą czytano mi na dobranoc, gdy byłam mała
  Mi czytano dużo książek przed pójściem spać, ale ja też dość szybko nauczyłam się czytać, więc powieści, które mi czytano były raczej takie typowo dla przedszkolaków, ale raz moi rodzice postanowili rzucić mnie na głęboką wodę i zapoznać z "Harrym Potterem"! Jak dla sześcioletniego słuchacza to jest to dość ostra lektura. Nie zrozumiałam z niej wtedy wiele, ale bardzo miło ją wspominałam, a po jakimś czasie przeczytałam ją sama w wieku 11 lat.
8. Herbata owocowa, czyli moja ulubiona lekka książka
    Taką książką są dla mnie zdecydowanie "Papierowe miasta" Johna Greena. Czytałam ją, co prawda tylko raz i muszę ją odświeżyć, żeby zobaczyć, czy będzie mi się wciąż podobała tak samo. To jest chyba pozycja, podczas której czytania najbardziej się śmiałam. Naprawdę, humor, który tam jest tak mi odpowiada, że czasami płakałam ze śmiechu.
9. Ice tea, czyli książka, która zmroziła mi krew w żyłach
  Dam tutaj najbardziej przerażającą powieść, jaką kiedykolwiek przeczytałam, a jest to "Rok 1984". Dla mnie wszystkie historie o duchach, zjawach i seryjnych mordercach razem wzięte nie wstrząsają i szokują tak mocno jak ten absolutny już klasyk. To coś się tam działo sprawiało, że była wręcz sparaliżowana strachem.
  Dobra, to już koniec tego tagu. Mam nadzieję, że Wam się podobało. Zapraszam do obserwowania tego bloga ;)

czwartek, 25 stycznia 2018

WIELKI FINAŁ W PIĘCIU SŁOWACH/"NIEZŁOMNI" C.J. DAUGHERTY

  Hej, hej, słuchajcie, mam już za sobą całą serię "Wybrani". Ta przygoda z tymi książkami zajęła mi około miesiąca. Niektóre tomy były lepsze, niektóre gorsze, ale dzisiaj w końcu się wypowiem finalnie o tym cyklu i o tym, jak go oceniam.
RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY DOTYCZĄCE POPRZEDNICH TOMÓW
  Po całkowitej porażce na negocjacjach z Nathanielem w Londynie Carter zostaje porwany. Wszyscy w Akademii Cimmeria pracują nad planem jego odbicia. Allie musi sobie poradzić bez wsparcia chłopaka ze śmiercią Lucindy, zerwaniem z Sylvianem oraz z sekretami, które mają przed nią jej zaufani przyjaciele.
  Mi osobiście "Niezłomni" bardzo przypominali piąty tom "Darów Anioła", czyli "Miasto zagubionych dusz". Cała fabuła skupia się na ratowaniu bohatera, który dość średnio mnie obchodzi. Dla mnie Carter jest nijaki i nie darzę go jakimś szczególnym uczuciem. W ogóle według mnie, bardzo złym posunięciem jest to, że uwaga czytelnika nie jest zwrócona ku jakiejś takiej konkretnej wojnie z Nathanielem tylko takim podchodom.
  Mi tu brakuje takiej wielkiej, ostatecznej bitwy. Rozumiem, że to nie jest "Harry Potter" i że ten konflikt jest w środowisku takich ludzi biznesu, którzy nie będą spotykać się na jakiejś polanie, żeby się pojedynkować, ale można by tu zrobić jakąś akcję w stylu podłożenia bomby do Cimmerii i takiego napadu na tą szkołę.
  Dla mnie finał "Niezłomnych" to jest po prostu jakiś żart. Mówię o tej akcji z odbijaniem Cartera. Czekamy na to przez większość książki i to jest tak, że generalnie jest ogłoszone to, że tam "ci dobrzy" weszli do budynku no i dosłownie nie mija połowa strony i już jest koniec całej operacji. Ja się wtedy po prostu załamałam. Moim zdaniem, autorka powinna w tym momencie opuścić Allie, która w zasadzie nie robi kompletnie nic poza użalaniem się nad sobą i opisać to, gdzie faktycznie się coś dzieje. Zdecydowanie mogłaby tak zrobić, zwłaszcza, że narracja w tej powieści nie jest pierwszoosobowa.
  Jedyną rzeczą, która C.J. Daugherty mnie zaskoczyła to wątek związany z Rachel. Dla mnie to był kompletny szok i bardzo się wtedy identyfikowałam z Allie, bo ona uważała się za idiotkę, bo niczego nie podejrzewała i ja myślałam wtedy o sobie dokładnie tak samo.
  Dobra, nadszedł czas, żeby ogólnie ocenić sagę "Wybrani". Na pewno nie przeczytam jej drugi raz, to nawet nie podlega wątpliwościom. Powiem Wam, że nie polecam tej historii. Nie przywiązałam się jakoś szczególnie do bohaterów, co jest dla mnie szalenie ważne, bo od tego zależy, jak duże emocje odczuwam. Fabuła też nie była jakaś szczególnie porywająca mimo, że trochę próbowałam się oszukać, że jest ciekawa. Poza tym, są tu schematy typowej młodzieżówki wiecie, trójkąty miłosne, irytująca bohaterka, która ratuje świat itd. "Wybrani" zdecydowanie mnie nie zachwycili.

niedziela, 21 stycznia 2018

KSIĄŻKI, KTÓRE SĄ NICZYM ODGRZEWANE KOTLETY/ŚWIAT WEDŁUG KSIĄŻKOHOLICZKI

  Hej, hej, słuchajcie dzisiejszy post jest niespodzianką zarówno dla mnie jak i dla Was. Podobnie było w zeszłym tygodniu z recenzją "The End of the F***ing World". Miałam robić tag, ale stwierdziłam, że tag nie zając, nie ucieknie, a przypomniało mi się, że bardzo długo nie było żadnego postu ze "Świata według książkoholiczki". Dziś będzie o takich wciąż powtarzających się w różnych powieściach schematach, a mam tu na myśli głównie historie dla młodzieży. Zainspirowała mnie do tego seria "Wybrani", która nie jest zła, ale ma w sobie mnóstwo cech takiej typowej młodzieżówki.
  Zacznijmy od klasyka klasyków, czyli trójkątów miłosnych. Ja się chyba ostatnio ekscytowałam czymś takim jak czytałam "Selekcję" i "Igrzyska Śmierci" tylko, że za pierwszym razem. Było to jakieś 2, 3 lata temu. W tym czasie przeczytałam jeszcze co najmniej 5 innych serii, w których były trójkąty miłosne. Już zupełnie mnie one nie ruszały, możliwe, że jest to spowodowane tym, że "te opcje" do wybrania przez główną bohaterkę nie były jakieś super. Myślę jednak, że nawet gdybym darzyła bohaterów jakimś silnym uczuciem to taki zabieg by mnie nie emocjonował.
  Dla mnie takie zastosowanie czegoś takiego ma same wady. Główna postać, która nie może się zdecydować między dwoma chłopakami, czy dziewczynami po jakimś czasie staje się ultra irytująca. Jeszcze pół biedy, jeśli ona te swoje rozważania przeprowadza tylko w swojej głowie, a tak to jest singielką/singlem, ale jeśli ona ciągle wchodzi w związek z inną osobą i zmienia je jak rękawiczki to ja odpadam.
  Niezwykle szanuje pozycje młodzieżowe, w których nie ma trójkątów miłosnych, mają dla mnie zdecydowanie większą wartość. Oznacza to, że ich autorzy nie idą na łatwiznę za pomocą sprawdzonych chwytów, które wiadomo, że zyskują duże zainteresowanie.
  Jestem zmęczona również tym, że główny bohater/bohaterka bardzo często nagle znajduje się w centrum ogromnego zainteresowania. Nie mówię, że dla czytelnika, bo to jest raczej oczywiste, ale dla całego społeczeństwa występującego w danej historii. Nazywam to "Syndrom ratowania świata". Postać z całkowicie nieznaczącej dla swojego kraju, świata, whatever nagle staje się najważniejsza i od niej zależy wszystko. Rozumiem, że pisanie o życiu takiego zwykłego, nudnego człowieka byłoby trochę bez sensu, ale załóżmy, że dana bohaterka postanawia wstąpić do ruchu oporu, czy czegoś w tym stylu. Autorzy bardzo często stwierdzają: "Nie, ona nie może być zwykłym partyzantem, zróbmy ją generałem. Albo nie! marszałkiem od razu i jeszcze niech będzie twarzą całej rebelii". To jest takie typowe od zera do bohatera, czyli coś co zdarza się w prawdziwym świecie strasznie rzadko, a w tytułach dla młodzieży praktycznie ciągle.
  Dobra, słuchajcie, posłuchaliście troszkę mojego narzekania, ale już daję Wam spokój. Oj, stęskniłam się za tą serią i jestem przekonana, że teraz posty z niej będą się pojawiać zdecydowanie częściej.

piątek, 19 stycznia 2018

NIEZDECYDOWANIE ALLIE JUŻ MNIE DOBIJA/"ZBUNTOWANI" C.J. DAUGHERTY

  Hej, hej, słuchajcie za mną jest już przedostatni tom sagi "Wybrani" i powiem Wam, że chociaż ta część nie była zachwycająca to jest bardzo dobrą furtką dla wielkiego finału.
RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY DOTYCZĄCE POPRZEDNICH TOMÓW
  W Akademii Cimmeria została zaledwie garstka uczniów. Treningi Nocnej Szkoły są coraz bardziej intensywne, Allie szykuje się na wielkie negocjacje z Nathanielem, na które ma pojechać razem z Lucindą. Wszystko się jednak zmienia, gdy wszyscy odkrywają, kto był długo poszukiwanym szpiegiem.
  Wydaje mi się, że "Zbuntowani" to taka kolejna cisza przed burzą, ale jednak nie jest ona aż tak tragiczna jak w "Dziedzictwie". Nawet się wciągnęłam w tą historię i śledziłam ją z dość sporym zainteresowaniem. Dobrze się czytało o tych różnych przygotowaniach do ostatecznej walki z Nathenielem.
  Umówmy się, to, kto okazał się szpiegiem nie było dla mnie jakąś olbrzymią zagadką. Spodziewałam się tego praktycznie od momentu, w którym została wytypowana taka trójka głównych podejrzanych. Jeszcze w "Zagrożonych" miałam pewne wątpliwości, ale jak ich skończyłam to sprawa była już dla mnie oczywista. Moim zdaniem, autorka za bardzo przesłodziła tą postać, która była szpiegiem przez co zdecydowanie była ona dość podejrzana.
  Bardzo mi się zaczęła podobać osoba Nathaniela. Naprawdę, podczas tych wielkich negocjacji zauważyłam u niego takie typowe cechy czarnego charakteru psychopaty, który już w sumie się pogubił w tym, co robi.
  Allie mnie w tym tomie po prostu załamała. Myślałam, że ją uduszę. Przez całą powieść myślę: "Dobra, ogarnęła się, zdecydowała się na pana A" po czym na sam koniec Allie mówi: "Też cię kocham, panie B". Po prostu ręce opadają, a najlepsze jest to, że główna bohaterka argumentuje swoją zmianę zdanie tym, że zawsze kochała pana B i nie decyduje się w końcu na pana A z tych samych powodów, które sprawiły, że wcześniej nie zdecydowała się na pana B.
  Dzisiaj taka króciutka recenzja, bo tak jak mówię w tym tomie nie działo się jakoś bardzo dużo, przez co średnio mam, o czym pisać. Mam nadzieję, że w "Niezłomnych" ta sytuacja się zmieni i będę musiała pisać godzinę zanim wymienię wszystkie rzeczy, która w różnych sposób mnie poruszyły lub zastanowiły.

niedziela, 14 stycznia 2018

SZALONA PODRÓŻ DWÓJKI UCIEKINIERÓW, CZYLI "THE END OF THE F***ING WORLD"

  Hej, hej, słuchajcie dzisiaj będzie niespodziewany post zarówno dla mnie, jak i dla Was. Ci, którzy czytają tego bloga już od jakiegoś czasu pewnie wiedzą, że od czasami lubię sobie pogadać o jakimś serialu. Dzisiaj będzie akurat o "The End of the F***ing World". W noc z piątku na sobotę nocowałam u znajomej i stwierdziłyśmy, że sobie go obejrzymy, bo łącznie pierwszy sezon trwa około 2 godzin. Niestety, po godzinie zachciało nam się spać, ale postanowiłam go dokończyć na drugi dzień na własną rękę. Hurtem obejrzałam 8 odcinków trwających 20 minut i powiem Wam, że jestem zachwycona.
  James ma 17 lat i jest pewny, że jest psychopatą oraz chce zamordować Alyssę, swoją rówieśnicę o ciętym języku i głośnym sposobie bycia. Pewnego dnia dziewczyna chce uciec z domu i zabiera ze sobą Jamesa w roli towarzysza. Gdy włamują się do luksusowo urządzonego domu wplątują się w morderstwo, co sprawia, że muszą uciekać jeszcze dalej.
  Dla mnie ten serial jest hołdem do takiego pragnienia wolności, które odczuwa wiele osób, a zwłaszcza w wieku nastoletnim. Ta cała podróż jest taką wędrówką przez charaktery głównych bohaterów oraz to, jak oni się zmieniają. Jest ona pełna metafor i symboli. Naprawdę ciężko mi się o niej wypowiedzieć, bo aż brakuje mi słów na to by określić jak bardzo jest ona poruszająca i jak silne emocje we mnie wywołuje.
  Jestem zakochana w stylistyce tego serialu, czuć powiew takich lat 70., może 80. Kadry są absolutnie przepiękne, niektóre ja bym sobie wydrukowała i powiesiła na ścianie w pokoju, bo to jest po prostu dzieło sztuki. "The End of the F***ing World" w ogóle bardzo mi się kojarzy z Laną del Rey, nie do końca wiem dlaczego, ale jestem przekonana, że jej fanom ta produkcja się spodoba.
  Bohaterowie są niezwykle wyraziści, James i Allysa są swoimi całkowitymi przeciwieństwami, a mimo to łączy ich naprawdę silne uczucie. Główna bohaterka to jest w ogóle dla mnie mistrzostwo świata, strasznie ją polubiłam mimo tego, że jest niezwykle wulgarna.
  Tym sposobem przechodzimy do czegoś, o czym nie można zapomnieć mówiąc o tym serialu. To generalnie chyba jest dramat, przynajmniej ja go tak odbieram jednak są tu akcenty komediowe. Nie jest to kompletnie moje poczucie humoru, ale wprowadzało to taki luz do tej całej historii, bo podejrzewam, że gdyby nie było tu takiego czegoś to widz mógłby się czuć przytłoczony.
  "The End of the F***ing World" to przepiękna historia o dwójce młodych ludzi, o dojrzewaniu, odkrywaniu swojej osobowości, ale też o tej wolności, o której mówiłam na początku. Ja niesamowicie się identyfikuje z tą ucieczką bohaterów od swojego życia, co nie znaczy, że moje życie jest złe, ale chyba każdy miał kiedyś takie coś, co by było gdyby po prostu wziął samochód, czy wsiadł do pociągu i pojechał przed siebie. Ogromnie Wam polecam tą produkcję, bo jest to jedna z takich, o których długo nie można zapomnieć.

piątek, 12 stycznia 2018

WRESZCIE JAKAŚ WALKA!/"ZAGROŻENI" C.J. DAUGHERTY

  Hej, hej, mam za sobą już ponad połowę serii "Wybrani". Powiem Wam, że drugi tom zostawił mnie z dużą obawą o to, że ten cykl okaże się słaby. "Zagrożeni" na szczęście ratują honor tej sagi i są bardzo dobrym wejściem dla akcji, która będzie miała miejsce w następnych tomach.
RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY DOTYCZĄCE POPRZEDNICH TOMÓW
  W Akademii Cimmeria pojawia się ogromny problem. Rodzice uczniów chcą ich zabrać ze szkoły ze względu na to, że większość z nich jest po stronie Nathaniela jest po po stronie Nathaniela oraz dlatego, że boją się zagrożenia dla placówki z jego strony. Nauczyciele zachowują się tak jakby w ogóle nie zauważali tej sytuacji, więc do walki musi stanąć grupka odważnych uczniów, w której znajduje się także Allie.
  Słuchajcie, wreszcie coś się dzieje! W tym tomie mamy wyjątkowo mało sercowych rozterek Allie, co jest bardzo na plus. Mamy za to wielką porcję planowania strategii walki, bitew, zasadzek oraz śledzenia różnych osób. Po prostu tu jest taka solidna partyzantka, bo ta grupka uczniów prowadzi tą wojnę z Nathanielem wbrew woli nauczycieli, bo oni by chcieli żeby uczniowie się w to w ogóle nie mieszali.
  Ogólnie, w tej wojowniczej ekipie działają bardzo spoko postacie. Składa się na nią Allie, Carter, Sylvian, Zoe, Nicole i chyba to tyle.To znaczy powiem tak, że aż do przeczytania tej części nie uważałam tych bohaterów za jakichś super, ale to jak działają w grupie sprawia, że pokazują się ze zdecydowanie lepszej strony.
  Między innymi udaje nam się poznać bliżej dzięki tej części cudowną Nicole. Ta bohaterka na początku mnie straszliwie irytowała, bo ja generalnie nie przepadam za kobietami, które są zbyt idealne. Ona właśnie taka była. Później jednak widać to, że ma jaja, że potrafi walczyć o swoje, a jednocześnie ma mnóstwo takie dziewczęcego wdzięku.
  Ogólnie, cieszy mnie to, że w "Zagrożonych" jest bardzo dużo akcji. Zdecydowanie najwięcej z tych trzech części, które przeczytałam. Nawet tu zaleciało mi tu trochę takim ciągiem fabuły typowym dla "Harry'ego Potter'a", a w moich ustach to jest największa pochwała jaką można dostać.
  W tym trzecim tomie też nareszcie są nam wyjaśnione motywacje Nathaniela. Wooow, tłum szaleje! Wcześniej strasznie mi przeszkadzało to, że w zasadzie nie wiem, czemu ten człowiek jest zły w sensie, że nie znam powodów, przez które robi te wszystkie okropne rzeczy. Teraz nareszcie to wiem i nawet okazało się, że te przyczyny nie są takie całkiem bez sensu.
  Chyba tym, co najbardziej mi się nie spodobało w tej powieści to, że ta "ostateczna walka" tego tomu strasznie gwałtownie się skończyła. W ogóle biją się, emocje sięgają zenitu, szala wygranej przechyla się na stronę wroga i nagle dzieje się "coś", co to przerywa i generalnie dziękujemy, można rozejść się do domów. To jest bitwa, na którą się czeka prawie 400 stron i ja oczekuję, że jej końcówka będzie trochę bardziej rozwinięta.
  Podsumowując, "Zagrożeni" bardzo mi się podobali, aczkolwiek nie jest to poziom, który całkowicie mnie satysfakcjonuje. Widzę tu duży potencjał i czekam na jeszcze więcej w kolejnych tomach.

wtorek, 9 stycznia 2018

W POSZUKIWANIU SZPIEGA.../"DZIEDZICTWO" C.J. DAUGHERTY

  Hej, hej, za mną już drugi tom sagi "Wybrani" i powiem Wam, że skończyłam go już jakiś czas temu, ale dopiero teraz znalazłam czas na napisanie tej recenzji. W ogóle zauważyłam, że ostatnio wpisy z moimi opiniami o książkach pojawiają się zawsze we wtorek. Dziwne, ale nie o tym jest ten post. Mam nadzieję, że druga część tej serii nie pomiesza mi się z trzecią, bo już przeczytałam parę stron z "Zagrożonych" i akcja tych tomów mi się powoli miesza.
RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY DOTYCZĄCE PIERWSZEGO TOMU
  Allie wróciła na wakacje do domu po obfitującym w traumatyczne przeżycia pierwszym roku nauki w Akademii Cimmeria. Nawet tam jednak nie może być już bezpieczna. Z tego powodu wraca do szkoły wcześniej niż planowała. Tam czekają na nią trudne początki treningów w szkole, poszukiwania szpiega Nathaniela, a także problemy w miłości.
  Jak dla mnie ta powieść to jest klasyczna cisza przed burzą. Jeśli chodzi o wielką politykę to niewiele tu się dzieje w tym temacie poza tym, że wszyscy generalnie dość solidnie się boją, że któregoś dnia do szkoły wbiją ludzie czarnego charakteru, czyli Nathaniela.
  Ale słuchajcie, jeśli chodzi o strefę uczuciową to tu są niezłe dymy. Ogólnie, to jeszcze się nie określiłam na temat tego, czy wolę Allie z Carterem, czy Sylvianem. To znaczy, powiem tak, charakterem zdecydowanie bardziej mi odpowiada ten drugi i po prostu jego nienaganne maniery to coś, co po prostu ubóstwiam, ale to, że prawie zgwałcił główną bohaterkę z pierwszej części jest absolutnie niewybaczalne. Jak teraz tak o tym myślę to chyba autorka nie wiedziała, co zrobić, żeby Allie spiknęła się z Carterem, więc z Sylviana zrobiła jakiegoś zboczeńca mimo, że to się zupełnie kłóci z jego wcześniejszym zachowaniem. Chyba jednak wolę związek Allie z Carterem, bo nie wiem, jak mogłabym zapomnieć ten haniebny czyn Sylvianowi.
  Ogólnie, w "Dziedzictwie" pojawia się nam sporo nowych postaci i większość z nich jest naprawdę niezła. Zoe to bohaterka, która bardzo mi się podoba, chociaż jej zmiana na przestrzeni całej książki jest aż nie do uwierzenia. Na początku jest wredną zołzą, a później się zmienia w swego rodzaju maskotkę Allie. Tak najbardziej podobała mi się ona w środku tej powieści, bo miała takiego swojego trudnego charakterku, była taką wojowniczką, rozrabiaką, ale zarazem miała trochę takiego swojego dziecięcego uroku. 
  W "Dziedzictwie" mamy też trochę więcej Rachel, która jest chyba moją ulubioną bohaterką. Ja w ogóle nie wiem, czemu ona się zadaje z Allie, bo zazwyczaj jest bardzo rozsądną, mądrą dziewczyną, czyli całkowitym przeciwieństwem głównej bohaterki.
  Tak teraz myślę, że kompletnie nie rozumiem motywacji Nathaniela. Jest zły tylko dlatego, bo jest zły. Jedynym jego plusem jest to, że chyba nigdy główna bohaterka nie spotkała go na żywo przez co jest taki enigmatyczny i wnosi trochę tajemniczej atmosfery.
  Taka króciutka recenzja tym razem, bo tak jak mówiłam w tym tomie nie działo się zbyt wiele oprócz tych spraw rozgrywających się w sercu Allie. Mam nadzieję, że w "Zagrożonych" będzie trochę więcej wartkiej akcji i na razie wygląda na to, że moje oczekiwania zostaną spełnione.

czwartek, 4 stycznia 2018

ACH, TE TRÓJKĄTY MIŁOSNE!/"WYBRANI" C.J. DAUGHERTY

  Hej, hej, witam Was z pierwszą recenzją tej z tych powieści, które dostałam na Święta. O serii "Wybrani" słyszałam wiele dobrego, ale nie miałam jakiś ogromnych wymagań względem pierwszego tomu, więc zobaczmy, czy zdoła on spełnić te malutkie kryteria.
  Allie została kolejny raz wyrzucona ze szkoły. Po tym, jak jej brat Christopher zaginął dziewczyna przeżywa bunt i nie jest w stanie długo się utrzymać w jednej placówce. Jej rodzice w końcu postanawiają ją wysłać do elitarnej szkoły z internatem, Akademii Cimmeria. Większość uczniów jest potomkami członków rządu, bogaczy oraz gwiazd. Z czasem Allie się dowiaduje, że to na pierwszy rzut oka miejsce bez skazy i sekretów skrywa ich naprawdę wiele i nastolatka nikomu nie może ufać.
  Umówmy się nie brzmi to, jak najbardziej oryginalna książka na świecie. Fabuła jest prościutka, ale powiem, że dość łatwo można się w nią wciągnąć. C.J. Daugherty podobnie jak wielu innych autorów i autorek młodzieżowych ma bardzo lekki styl pisania przez co nie czujemy się znudzeni mimo tej nieskomplikowanej akcji.
  Ja bardzo lubię, jeśli dana książka dzieje się w jakimś miejscu, w którym ja sama chciałabym się znaleźć. Ten element jest, np. w "Harrym Potterze" i oczywiście mówię tu o Hogwarcie. W przypadku "Wybranych" coś takiego występowało. Akademia Cimmeria jakoś podbiła moje serce. Chciałabym się uczyć w tak ekskluzywnej, mrocznej szkole.
  Właśnie przez wszystkie strony tej książki towarzyszy nam taka atmosfera tajemniczości, bo tak naprawdę tak samo, jak główna bohaterka nie wiemy kompletnie, o co w tym wszystkim chodzi. Muszę przyznać, że pod koniec już mnie to trochę irytowało, ale generalnie to całe zastanawianie się było takie frustrująco wciągające. Ogólnie, na plus.
  Ja od pierwszego rozdziału wiedziałam, że Allie nie jest postacią moich marzeń, że będę miała z nią na pieńku i nie pomyliłam się. Na początku jest taką typową nastoletnią buntowniczką i niby miała powód, żeby zachowywać się w ten sposób, bo ten jej brat zaginął i w ogóle. Mimo wszystko irytują mnie takie osoby i właśnie ona również działała mi na nerwy. Później niby się trochę zmienia, ale wtedy z kolei staje się taką głupią laską, którą wszyscy muszą ratować, bo wciąż pakuje się w tarapaty.
  Jest pewna postać, którą ja pokochałam i mówię tutaj o Sylvianie. Po prostu idealny przykład dżentelmena, delikatny, nienachalny, romantyk po prostu czysta perfekcja. I nagle wszystko się zepsuło. Zaczęłam go nienawidzić, bo to, co zrobił było niewybaczalne i po prostu złamał mi serce. Nie powiem Wam, co to dokładnie była za akcja, żeby nie spoilerować.
  Czy dobra młodzieżówka może się obejść bez trójkąta miłosnego? Tak, owszem może i nie wiem, czemu większość autorów tego gatunku pozycji jeszcze tego nie ogarnęła, a C.J. Daugherty nie jest wyjątkiem od tej reguły.  Ja się pytam: "Ile można?". Mnie to już przestało bawić. Jeszcze rozumiem, gdy ta bohaterka jest taka super, że zwyczajnie ciężko się w niej nie zakochać, ale Allie to jest taka ostatnia pierdoła, więc nie wiem, o co chodzi.
  Podsumowując, polecam "Wybranych" młodzieży. Myślę, że jako pierwszy tom serii to ta książka jest całkiem niezła. Wydaje mi się, że w następnych częściach zacznę się przywiązywać do bohaterów, bo zaczęłam już czytać kontynuację i pojawiają się tam tacy ludzie, których naprawdę lubię. "Wybrani" są czymś bardzo łatwym, szybkim i przyjemnym, więc jeśli szukacie czegoś takiego to zachęcam do przeczytania.

poniedziałek, 1 stycznia 2018

PODSUMOWANIE 2017 ROKU-NAJLEPSZE I NAJGORSZE KSIĄŻKI

  Hej, hej, słuchajcie niesamowicie szybko minął ten rok, niepostrzeżenie się prześlizgnął między palcami. Uważam go zdecydowanie za udany, poznałam świetnych ludzi, też generalnie bardziej pozytywnie patrzę na siebie i na cały świat przez ten rok, więc jest wręcz wspaniale. Okryłam cudowny serial, jakim jest "Sherlock", a wraz z nim Benedicta Cumberbatcha, który dodaje mojemu życiu mnóstwo radości. Oczywiście nie możemy zapomnieć o książkach. Przeczytałam naprawdę wiele świetnych powieści i ciężko mi było się zdecydować na tylko kilka z nich, które dodam do tej honorowej listy "Najlepszych książek 2017 roku". Spełniłam większość takich moich okołoksiązkowych postanowień, więc jestem z siebie zadowolona. Kupiłam sobie nowy regał, którego już rozpaczliwie potrzebowałam, zaczęłam zbierać figurki FUNKO POP i mam ich już dziewięć. Jedynym postanowieniem, które spełniłam tak jakby tylko po części jest to, że miałam uzupełnić moją zakładkową kolekcję i w pewien sposób to zrobiłam. Nie kupowałam ich co prawda, ale dostawałam w gratisie razem z zamawianymi powieściami, ale nie wiem, czy to się liczy. Dobra, bez dłuższych wstępów przejdźmy do tych najlepszych historii. Podzieliłam je na takie jakby kategorie, żeby miało to wszystko jakieś ręce i nogi.
NAJLEPSZY KLASYK 2017 ROKU
"DUMA I UPRZEDZENIE"- JANE AUSTEN
  Zacznę od tej historii, która liczy sobie najwięcej lat w porównaniu z innymi, które tutaj wymienię. "Duma i uprzedzenie" całkowicie rozwaliła system i znalazła miejsce na mojej liście ogólnie ulubionych pozycji. Myślę, że ten, kto widział moją recenzję dodaną w marcu to się domyślał, że na pewno znajdzie się ona w tym zestawieniu. Ten tytuł zachwycił mnie swoją wyjątkowością, swego rodzaju teatralnością ze względu na tych bardzo przerysowanych, kreślonych grubą krechą bohaterów, którzy zarazem są bardzo wyraziści. Przede wszystkim jest to jednak przepiękna historia o miłości i oczywiście, nie mogę tu zapomnieć o panu Darcy, który w olbrzymim stopniu wpłynął na mój tak pozytywny odbiór tej historii.
NAJLEPSZA SERIA MŁODZIEŻOWA 2017 ROKU
"DARY ANIOŁA"- CASSANDRA CLARE
  Jest to oczywiście fantastyka młodzieżowa, ale stwierdziłam, że skoro jest to ogólnie najlepsza seria tego roku to nie muszę pisać gatunku tymi wielkimi literami. W ogóle, właśnie tym cyklem rozpoczęłam 2017 rok i był to bardzo dobry start. Po prostu pokochałam te postacie, świat, dosłownie wszystko oprócz głównej bohaterki. Jest tu ogromna ilość wątków, też świetnym zabiegiem jest to, że części 1-3 dotyczą jednej wielkiej intrygi, a już te 4-6 innej chociaż wciąż trochę powiązanej z tą pierwszą. Ogólnie dla mnie to całe uniwersum jest świetnie wykreowane, bo ma naprawdę wiele elementów i to jest coś genialnego.
NAJLEPSZY ROMANS 2017 ROKU
"ZANIM SIĘ POJAWIŁEŚ"- JOJO MOYES
  Tak naprawdę powinnam tą pozycję wziąć tutaj jako część serii, ale dla mnie z tego cyklu liczy się tylko pierwszy tom, także no. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy "Zanim się pojawiłeś" nie jest ogólnie najlepszą powieścią tego roku. Ja się absolutnie zakochałam w tej historii, bohaterowie znaleźli stałe miejsce w moim sercu, a zwłaszcza główna bohaterka chociaż Will też. Podczas czytania śmiałam się do rozpuku, płakałam i wkurzałam się na niektóre sytuacje tak, że musiałam wrzeszczeć w poduszkę. To jest jedna wielka bomba emocji i huśtawka nastrojów. Ja w książkach właśnie najbardziej sobie cenię te silne odczucia, które mamy podczas czytania, a ten tytuł zdecydowanie ich dostarcza. Nie jest to banalna, sztampowa historia, a wiemy, że z romansami często tak bywa. To jest po prostu przepiękna, absolutnie wzruszająca opowieść o  cudownej miłości przedstawionej w niesamowicie realistyczny sposób.
NAJLEPSZA KSIĄŻKA FANTASTYCZNA 2017 ROKU
"OSTRZE ZDRAJCY"- SEBASTIEN DE CASTELL
  Ogólnie to jest to pierwszy tom cyklu "Wielkie Płaszcze", ale jeszcze pozostałe części nie wyszły także wiecie. Nie czytałam jakoś dużo fantastyki w tym roku, a zwłaszcza takiej dla dorosłych, ale myślę, że nawet gdybym przeczytała trochę więcej pozycji z tego gatunku w 2017 to i tak bym wybrała "Ostrze zdrajcy". Mamy tu ogromną ilość humoru, fantastycznie zbudowanych bohaterów i przygód, co nie miara, a to jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Ja w sumie umieszczam tą historię w tym zestawieniu głównie ze względu na jej potencjał, bo póki co nie jest to jakaś najwybitniejsza pozycja, ale ja widzę tu pomysł, ja widzę w tym, jak autor napisał tą książkę, że on to robi z pasją i na pewno nie stworzy później byle czego.
  Słuchajcie było wszystko super, fajnie i przyjemnie, ale muszę niestety w ramach przestrogi powiedzieć Wam o kilku powieściach, które były po prostu fatalne i niewarte żadnych pieniędzy. Spokojnie, później jeszcze powiem o 4 najlepszych książkach tego roku, żeby w miły sposób zakończyć ten post. O tych beznadziejnych to po prostu szkoda gadać, podlinkuję Wam recenzje to będziecie mogli moje opinie o nich przeczytać.
NAJGORSZE KSIĄŻKI 2017 ROKU
 
 
 
 

 
  Dobra, mamy to już za sobą. Jeszcze za nim wrócimy do dobrych powieści zaprezentuje Wam moje książkowe wyniki tego roku i podam linki do recenzji tych najgorszych książek.
Seria "Szklany Tron"- Sarah J. Mass":
Seria "Misja 100"- Kass Morgan":
Seria "Piąta fala"- Rick Yancey:

2017 ROK W LICZBACH
PRZECZYTANE KSIĄŻKI: 69
LICZBA PRZECZYTANYCH STRON: 29698
  No cóż, nie udało mi się dobić do 30 tysięcy stron, ale niewiele brakowało, więc jestem usatysfakcjonowana. Dobra, wracamy do tych najlepszych książek.
NAJLEPSZA POWIEŚĆ MŁODZIEŻOWA 2017 ROKU
"PONAD WSZYSTKO"- NICOLA YOON
  To nie jest absolutnie nic ambitnego, coś, co odkrywa jakieś nowe oblicze literatury. Dałam tu "Ponad wszystko", ponieważ jest to książka niezwykle ciepła, taka na luzie, jednocześnie bardzo wciągająca. Dla mnie to jest niesamowicie urocza opowieść o miłości dwojga młodych ludzi, którzy są w stanie podjąć dla niej każde ryzyko. Jest to świetna opcja na książkowego kaca(możliwe, że dzisiaj nie tylko książkowego hehe). Jeśli potrzebujecie się trochę oderwać od rzeczywistości to ta historia jest genialnym na to sposobem.
"SIMON ORAZ INNI HOMO SAPIENS"- BECKY ALBERTALLI
  O ile w "Ponad wszystko" nie było jakiejś wielkiej wartości edukacyjnej to w "Simon oraz inni homo sapiens" zdecydowanie ona jest. Myślę, że ona może bardzo dobrze uświadamiać młodzież właśnie w sprawie homoseksualistów. Nawet ja, która dość mocno siedzę w temacie gejów dowiedziałam się czegoś z tej książki. Pokazuje ona, że homoseksualiści to też ludzie. Wow, zaskoczenie, co nie? Poza tym, sam Simon jest absolutnie cudownym, uroczym chłopakiem, który całkowicie podbił moje serce.
NAJLEPSZA POWIEŚĆ HISTORYCZNA 2017 ROKU
"OBCA"- DIANA GABALDON
  Myślę, że nazwanie tej pozycji powieścią historyczną było dość sporym niedopowiedzeniem, ale musiałam jej nadać jakąś kategorię. Musicie wiedzieć, że "Obca" jest wszystkim. Romansem, powieścią historyczną, przygodówką, nawet ma w sobie trochę fantastyki. Pokochałam ją za tą wszechstronność, porywającą akcję i ogromną ilość wątków, która sprawia, że jesteśmy zainteresowani tą historią przez całe 700 stron. Polubiłam bohaterów, nawet główną bohaterkę, co się bardzo rzadko zdarza. Słuchajcie, polecam ten tytuł Wam wszystkim, bo jestem przekonana, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie.
NAJLEPSZA  KSIĄŻKA OBYCZAJOWA 2017 ROKU
"MAŁE ŻYCIE"- HANYA YANAGIHARA
  O, to jest książka, która mnie po prostu całkowicie rozwaliła i złamała serce. Porusza ogromną ilość trudnych tematów i to takich naprawdę ciężkich, jak pedofilia, gwałt, toksyczne związki, cięcie się, samobójstwo, choroba. Wymieniłam tu większość z nich, bo osobiście nie polecam tej pozycji osobom, które miały tego typu przeżycia, bo może to spowodować nawrót traumatycznych wspomnień. "Małe życie" niesamowicie porusza i to jest coś, o czym jeszcze długo po przeczytaniu nie zapomnicie. Po prostu brakuję mi słów, bo czytałam tą książkę już parę miesięcy temu i teraz przypominam sobie to wszystko i odbiera mi mowę. Myślę, że powiem tylko, że myślę, że można nadać tej książce też tytuł najbardziej smutnej powieści 2017 roku.
  Słuchajcie, to koniec tego zestawienia, robiłam coś takiego pierwszy raz, mam nadzieję, że Wam się podobało. W 2018 roku życzę Wam mnóstwo radości, żebyście na swojej drodze spotykali jak najwięcej cudownych, dobrych ludzi, żeby wszystkie sprawy układały się po Waszej myśli no i oczywiście, masy genialnych powieści. Jeszcze powiem, że jakbyście chcieli przeczytać dłuższą wypowiedź o każdej z tych książek to tam, gdzie macie w tekście tytuły to tam są linki do recenzji :)