niedziela, 24 września 2017

MITOLOGIA SŁOWIAŃSKA? TEGO JESZCZE NIE BYŁO!/"ŻNIWIARZ:PUSTA NOC" PAULINY HENDEL

  Hej, hej, ostatnio jakoś tak się złożyło, że przeczytałam pod rząd 3 książki, które zostały napisane przez polskich autorów, co jak dla mnie jest naprawdę dziwne, bo raczej preferuję literaturę obcą. Jak pewnie wiecie, może nie wiecie "Behawiorysta" mnie nie zachwycił, "Zemsty" nie recenzowałam, ale to zupełnie nie był mój klimat. Czy Paulina Hendel wraz z "Pustą nocą" uratowała honor polskich powieści? Czytajcie recenzję, a się przekonacie ;)
  Magda od zawsze widziała zjawy, upiory, całkowicie różniła się od swoich rówieśników. Jej wujek jest Żniwiarzem, czyli osobą, która ma za zadanie chronić ludzkość przed rozmaitymi potworami. Z czasem Magda uczestniczy w coraz dziwniejszych, nawet jak na jej życie, wydarzeniach, towarzyszy jej niepokój i przeczucie, że jakieś tajemnicze niebezpieczeństwo czyha na na nią i jej bliskich.
  Tą historię czyta się dość przyjemnie, choć bez większych emocji. Raczej nie dopada nas nuda, lecz już od początku wiemy, jaki będzie twist fabularny. I naprawdę nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby się tego domyślić. Autorka zbyt często i zbyt wprost sugeruje nam, że z pewną postacią jest coś nie tak. Moim zdaniem, zdecydowanie lepiej by było, gdyby w ogóle o tym nie wspominała, a jeśli już to dwa, albo trzy razy na przestrzeni wszystkich rozdziałów.
  Nie mogę jednak odmówić tej powieści, że ma swój wyczuwalny klimacik. Wiecie, cmentarze, potwory, krew, jesień i tak dalej. Bardzo doceniam to, że głównym wątkiem jest tu mitologia słowiańska, która bardzo rzadko jest wykorzystywana w literaturze, więc zastosowanie jej tutaj było dość oryginalnym posunięciem.
  Jedna rzecz trochę mi mimo wszystko nie pasuje. Wiadomo, nie jestem znawcą od słowiańskich wierzeń, aczkolwiek przeszkadzało mi tutaj, że nie mamy nic o bogach i bóstwach tylko ciągle takie: "Potwór tu, trochę inny potwór tam". Ja rozumiem, że ta mitologia obfituje w rozmaite upiory i zjawy, ale bez przesady, gdy wszystko jest potworem tylko każdy trochę się różni od innego to powiedzenie, że jest to oparte o mitologię słowiańską przestaje mieć jakikolwiek sens.
  Przejdźmy do postaci, Magda...Ta dziewczyna pozostaje dla mnie zagadką. Chociaż jednak nie, ona jak dla mnie, jest po prostu tępa. W ogóle "najlepsze" jest to jak gada sama do siebie. Boże, to brzmi tak sztucznie i nierealistycznie. Ogólnie, jak czyta się też niektóre dialogi to ma się takie: "Eeee, ludzie chyba tak nie rozmawiają". Ale wracając do Magdy. Był taki moment, gdy pewna dziewczyna wysłała do niej wiadomość informującą o pewnych strasznych rzeczach i gdy to pisała spieszyła się, więc tu zjadła literkę, tam nie dała "ą" tylko "a", wiecie, tego typu rzeczy. Ja czytam tego maila i takie: "A, ok, spoko, wiem, o co chodzi, teraz będzie akcja". Magda natomiast, tak nie pomyślała. Ona rozszyfrowywała tą wiadomość przez co najmniej jedną stronę. Ja byłam załamana jej poziomem domyślania się treści tego tekstu.
  Ogólnie, bohaterowie są dość prosto napisani, nie mają jakiejś wielkiej filozoficznej głębi, ale nie spodziewałam się jakiś bardzo rozbudowanych charakterów, więc nie przeszkadzało mi to.
  Podsumowując,"Pusta noc" ma wiele wad, ale raczej większość z nich nie przeszkadza w czytaniu. Jest to dość ciekawa historia, na jeden raz ok, pasuje do jesiennego klimatu, więc możecie ją przeczytać, nie zostaniecie przez nią mocno skrzywdzeni.

sobota, 23 września 2017

MOJE ULUBIONE POWIEŚCI JEDNOTOMOWE

  Hej, hej, parę miesięcy temu zrobiłam post o moich ulubionych seriach książkowych, a teraz nadszedł czas na powieści, które maja tylko jedną część. Będą to pozycje, które naprawdę mnie poruszyły, wywołały we mnie dużo emocji i mają w sobie to magiczne "coś". To są naprawdę niezwykłe historie i zaznaczam, że kolejność jest przypadkowa, bo wszystkie są w równym stopniu wyjątkowe.
1. "Rok 1984"- George Orwell
  Jestem przekonana, że każdy z Was kiedykolwiek słyszał o tej książce, ale i tak przytoczę pokrótce jej fabułę. Opowiada ona o kraju, w którym wszystko jest kontrolowane przez rząd jednak pewnego dnia pewien mężczyzna usiłuje wyłamać się z tego systemu przez pisanie dziennika. To jest historia, która naprawdę zmroziła mi krew w żyłach i wydaje mi się, że jest to jedna z najbardziej przerażających opowieści jakie kiedykolwiek przeczytałam. Straszy swoją realnością i naprawdę porusza coś w czytelniku. Czyta się to wszystko z zapartym tchem, a zakończenie po prostu całkowicie szokuje i zostawia z pewnym niepokojem. Bardzo mocna, ale polecam.
2. "Zielona mila"- Stephen King
  Kolejna legendarna pozycja. Od tej książki rozpoczęła się moja cała przygoda z blogiem, pierwsza recenzja dotyczyła właśnie jej. Mówi ona o więzieniu, a konkretnie o bloku E, gdzie skazańcy wyczekują na wykonanie kary śmierci. Pewnego dnia, pojawia się tam człowiek o smutnych oczach, oskarżony o morderstwo i gwałt dwóch małych dziewczynek. Z czasem okazuje się jednak, że ma on tajemniczą moc uzdrawiania. Ile ja się napłakałam na tej powieści...To jest aż nieprawdopodobne. Opowiada o miłości, cierpieniu i generalnie, życiu. Pan Dzwoneczek, który jest szczurem to najlepsza zwierzęca postać wszech czasów. "Zielona mila" jest naprawdę niesamowita. Wywołuje multum uczuć od radości przez wkurzenie do smutku. Naprawdę uważam, że każdy będzie umiał znaleźć coś dla siebie w tej historii.
3. "Papierowe miasta"- John Green
  Dwie pierwsze pozycje były strasznie mocne i poważne, więc teraz trochę spuścimy z tonu. Młodzieżówka, nie przeczę, że "Papierowe miasta" są młodzieżówką. Quentin mieszka obok pewnej tajemniczej dziewczyny, imieniem Margo, z którą kolegował się w dzieciństwie jednak z czasem ich kontakt się zepsuł. Pewnego wieczoru wchodzi ona przez okno do jego pokoju i zabiera go na misję, której celem jest odegranie się na jej wrogach. Następnego dnia dziewczyna znika i nikt nie wie, gdzie się znajduje. Największym plusem tej historii jest humor, w niektórych momentach myślałam, że się po prostu zsikam ze śmiechu. Mamy też tu, powiedzmy, taki trochę wątek kryminalny. Oczywiście, w dość sporym cudzysłowie, ale jest. Ta historia trzyma w takim lekkim napięciu, ale jest też bardzo przyjemna i ja Wam ją serdecznie polecam, nawet jak nie lubicie młodzieżówek.
4. "Duma i uprzedzenie"- Jane Austen
  Było nowocześnie, więc teraz czas na klasykę. "Duma i uprzedzenie", oczekiwałam po tej historii dużo, a jednocześnie mało, bo do klasyków miałam takie podejście: "Niektóre są ok, ale to mimo wszystko nie jest mój klimat". Zakochałam się w "Dumie i uprzedzeniu", tej opowieści o poszukiwaniu męża i zmienianiu się na lepsze dla tej ukochanej osoby. Nie mogę oczywiście, nie wspomnieć tu o fakcie, że pan Darcy to mój książkowy mąż i jest absolutnie cudowny. Ta opowieść ma swoje specyficzne cechy, bardzo często postacie są tak przerysowane, że aż karykaturalne, ale to sprawia, że się wyróżnia wśród tych milionów innych tytułów.
5. "Zanim się pojawiłeś"- Jojo Moyes
  Przedstawiam Wam książkę, która dołączyła na tą listę stosunkowo niedawno, ale moja miłość do niej jest bezgraniczna. Uwielbiam bohaterów tej książki, zwłaszcza Lou i Willa, są naprawdę cudowni. Ta historia sprawiała, że śmiałam się w głos, denerwowałam na rodzinę Lou tak bardzo, że aż miałam ciarki i, że zamieniałam się w fontannę. Ja kocham tą powieść i nienawidzę jednocześnie. Miałam po niej takiego kaca, że głowa mała. Przepiękna historia o miłości, chorobie, po prostu brakuje mi słów, żeby powiedzieć, jak bardzo jest genialna.
  To już wszystkie moje ulubione książki. Mamy już jesień, więc trzeba zadbać o jak najlepsze pozycje do czytania, więc pokazałam Wam kilka tytułów, które Was naprawdę pochłoną.

niedziela, 17 września 2017

"BEHAWIORYSTA" REMIGIUSZA MROZA#KRWAWAJESIEŃ

  Hej, hej, moje lenistwo sprawia, że dokonuje wielu dobrych decyzji w swoim życiu i tak stało się i tym razem. Od pół roku zbieram się, próbuje kupować i czytać kryminały, ale coś mi nie wychodzi, więc postanowiłam, że rozegram to inaczej. Przez całą jesień, czyli przez wrzesień, październik i listopad będę starała się przeczytać chociaż jeden kryminał miesięcznie(przy dobrych wiatrach dwa) . Pomyślałam, że jak oficjalnie ogłoszę to na blogu to nie ma przeproś, muszę zacząć je czytać. Oczywiście, liczą się tu również thrillery i inne rzeczy tego typu. Wszystko w ramach stworzonego przeze mnie cyklu #Krwawajesień, który może powtórzę za rok, zobaczymy. Ten cykl by nie powstał gdyby nie piosenka Taco Hemingwaya o takim samym tytule. Generalnie, polecam całą jego twórczość, bo jest przegenialna. Ale teraz już przejdźmy do omawianej książki, zaczniemy takim patriotycznym akcentem, polską pozycją od Remigiusza Mroza.
  W opolskim przedszkolu zjawia się zamachowiec i jako zakładników bierze dzieci oraz ich opiekunki. Nie ma żadnych żądań, a całą transmisja z akcji jest dostępna w internecie. Zwraca się do widzów z pytaniem kogo z wybranych przez siebie osób z placówki ma zabić, a kogo oszczędzić. Służby są bezsilne, więc proszą o pomoc byłego prokuratora, specjalistę od mowy ciała, by pomógł im ustalić, czego chce przestępca. W końcu udaje im się go aresztować, ale tego typu zamachy nadal trwają i są organizowane przez osobę, która jest identyczna jak ta, która siedzi w areszcie.
  Ja nie wiem, co ja mam Wam powiedzieć o tej powieści. Nie była zła, mogłaby być ciekawa, ale była po prostu nudna. Te wszystkie wydarzenia zostały nam podane z tak mdłą narracją, że we mnie to naprawdę nie wywoływało żadnych większych emocji.
  Poza tym, spodziewałam się czegoś kompletnie innego. Myślałam, że przez wszystkie strony ten zamachowiec będzie siedział w tym przedszkolu i dla mnie to by było ciekawsze, bo całe napięcie związane z tą jedną akcją by tak stopniowo narastało, a tak to on chodzi, morduje, okalecza, morduje, okalecza...Za pierwszym razem ok, za drugim spoko, ale jak ten motyw się ciągle przewija to mam już go dosyć.
  Trzeba jednak przyznać, że są tu rzeczy, które mimo wszystko się udały. Wydaje mi się, że Remigiusz Mróz musiał zrobić dość wnikliwy research, jeśli chodzi o mowę ciała. Chociaż nie wiem, nie znam się, może to wszystko, co tutaj jest powiedziane na ten temat to bzdury, ale na pierwszy rzut oka brzmi to raczej wiarygodnie.
  Przejdę teraz do drugiej rzeczy, która wyszła dobrze. Autor  przedstawił w "Behawioryście" taką ciekawą stronę ludzkiej natury. Mam na myśli to, że ludzie chcieli decydować o tym, kogo zabije zamachowiec i powiem Wam, że ja też miałam takie myśli, kogo ja bym wybrała i to akurat było trochę przerażające, ale był to interesujący aspekt w tej pozycji.
  Strasznie mnie denerwowało to, że główny bohater, czyli Gerard był stylizowany na Sherlocka, a przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie. Jako, że jestem fanką Sherlocka to czuję się przez to obrażona, bo tylko on potrafi robić tak, że na ciebie patrzy i od razu wie, kim jesteś, więc Gerard nie może też mieć takich super mocy.
  Jak sami widzicie, Remigiusz Mróz nie podbił mojego serca. Czarny charakter niczym się nie wyróżnia, narracja jest straszliwie ślamazarna. Po prostu szkoda Waszego czasu na "Behawiorystę", bo nie ma w nim nic specjalnego.
  Zamiast czytać tą pozycję możecie obejrzeć film "Gra tajemnic" z Benedictem Cumberbatchem o rozwiązywaniu Enigmy. Naprawdę, nie spodziewałam się czegoś ambitnego, ale ta produkcja zdeptała mnie emocjonalnie.

wtorek, 12 września 2017

JEDNA Z NAJLEPSZYCH KSIĄŻEK TEGO ROKU/"MAŁE ŻYCIE" HANYA YANAGIHARA

  Hej, hej, na początku, by się wytłumaczyć, przepraszam, że tak długo nie było recenzji, po prostu tak wyszło. "Małe życie" ma aż 800 stron, a zaczęła się szkoła, więc jak uda mi się przeczytać 100 stron dziennie to i tak jest sukces. Poza tym, tamten tydzień był dość specyficzny, ale już nieważne, przechodzimy do recenzji.
  Po studiach czwórka przyjaciół z college'u, JB, Malcolm, Willem i Jude przeprowadzają się do wspólnego mieszkania w Nowym Jorku. Wszyscy ogromnie się od siebie różnią jednak najbardziej wyróżnia się Jude, który jest ogromnie tajemniczy i nigdy nie mówi o swojej przyszłości. Na przestrzeni lat ich losy rozchodzą się i schodzą przez ich złe nawyki i toksyczne znajomości.
  Czytacie opis fabuły i pewnie myślicie sobie, jeśli nie znacie tej powieści: "A, nic specjalnego, zwykła historia o życiu". Można powiedzieć, że tak jest, ale mnie niesamowicie fascynują książki, które rozgrywają się przez kilkanaście, kilkadziesiąt lat, tak jakby przez większość życia bohaterów. Głównie z tego względu tak bardzo podobało mi się: "Love, Rosie".
  Autentycznie, czasami czytając "Małe życie" wzruszałam się przez to, co się aktualnie tam działo, ale przez to, że łapała mnie taka nostalgia przez to, że uświadamiałam sobie, ile te postacie mają lat, jak szybko to zleciało i naprawdę, w prawdziwym życiu też miewam takie momenty, kiedy myślę sobie, jak to szybko leci.
  Styl pisania autorki jest dość specyficzny, chociaż nie do końca. Jest taki zwyczajny, nieprzykuwający uwagi, ale jak czasami Yanagihara zarzuci jakim tekstem to aż trzeba go gdzieś zapisać, bo jest tak mądry, a jednocześnie tak prosty. To mi się strasznie podobało, bo bardzo, ale to bardzo nie lubię, gdy powieść jest napisana tak, żeby wcisnąć tam jak najwięcej "głębokich" cytatów (Na przykład, "Mały Książę", przepraszam, ale nienawidzę tej książki.), ale gdy czytelnikowi, co jakiś czas są rzucane takie smaczki to mi to jak najbardziej pasuje. Dam Wam takie dwie sentencje, które sobie zapisałam mimo, że zazwyczaj nie mam zwyczaju ich notować, ale te były jakieś takie inne, wyjątkowe.

W gruncie rzeczy nikt nie chcieli słuchać cudzych historii; chcieli tylko opowiadać swoje własne.
str.109
To ta dziwna osoba(...), która naśladowała gesty i postawy dorosłości kompletnie ich nie rozumiejąc.
str.202
  Natomiast tym, co nie podoba mi się kompozycji tej pozycji są straszliwie długie rozdziały. Niektóre mają nawet po 80 stron! To mi przeszkadzało, bo nie do końca wiedziałam na początku, jak dawkować sobie czytanie. Mówię Wam, jeśli kiedyś coś napiszecie to róbcie rozdziały po 10 stron,  dla mnie są idealne.
  Jak tak jesteśmy przy wadach to powiem jeszcze o tym, czego się spodziewałam dowiadując się, że akcja rozgrywa się w Nowym Jorku. Zwłaszcza okładka sugerowała, że będzie to dość istotne, a tu klops. Nie ma zbytnio oddanej tu atmosfery tego miasta, a gdy już umieszcza się fabułę w tak kultowym miejscu należałoby o to zadbać.
  Przejdźmy do postaci. Są one bardzo szczegółowe, rozpisanie Jude'a to w ogóle jest cud, miód i malinka, ale nawet bohaterowie poboczni nie są jacyś tacy ogołoceni ze swojej przeszłości, a to jest zawsze na plus. Jesteśmy w stanie uwierzyć, że ta historia wydarzyła się naprawdę, bo są bardzo ludzcy. Jeszcze wrócę do Jude'a, ale muszę powiedzieć, że jest to chyba postać z najbardziej rozbudowaną psychiką, jaką do tej pory poznałam w literaturze. Może przeoczyłam jakiś tytuł, w którym była jeszcze lepiej wykreowana osobowość, ale to bez znaczenia. i tak kreacja tego mężczyzny jest genialna.
  Caleb, który nie zdradzę Wam kim jest, żeby nie spoilerować to ktoś, kto zapoznał mnie z nowym uczuciem, jeśli chodzi o książki. Wiecie, pewnie, że od czasu do czasu każdy lubi jakiś czarny charakter, bo jest fascynujący, czy coś w tym stylu. Też mam swoje perełki w tym zakresie, ale to, co robi Caleb. To nie jest Lord Voldemort to, co się tu dzieje może się zdarzyć naprawdę, nawet w tym momencie, kiedy to czytacie. To mnie zmroziło i poczułam wręcz takie obrzydzenie jego postępowaniem. Było jeszcze parę innych postaci, które doprowadzały mnie do takiego stanu, ale on jakoś szczególnie wrył się w moją psychikę. Czytając te fragmenty byłam zamurowana i naprawdę przerażona.
  Teraz tak płynnie przeszliśmy do największej zalety "Małego życia", a są to trudne tematy jakimi się ono zajmuje. Mamy ich tu tak wiele, od tego, jak czują się osoby niepełnosprawne i samookaleczania się do pedofilii i toksycznych związków. Ta pozycja nie ma gotowego rozwiązania na te wszystkie problemy, które mogłabym jeszcze tu wymieniać, ale prezentuje je w taki sposób, że to naprawdę porusza i myśl, że ktoś mógł coś takiego przeżyć towarzyszy bezustannie podczas czytania.
  Podsumowując, polecam Wam ogromnie tą powieść, chociaż moim zdaniem, pokazuje tak wielkie ludzkie okrucieństwo, że myślę, że lepsza będzie dla osób od pierwszej gimnazjum wzwyż(lub 7.klasy, whatever). Naprawdę, mimo tego, że ma 800 stron to jest warta tak dużej ilości czasu, który trzeba na nią poświęcić, bo wciąga i porusza do głębi.
  

niedziela, 10 września 2017

SERIALOWE PODSUMOWANIE WAKACJI/2017

  Hej, w te wakacje na przemian czytałam książki i oglądałam seriale. Stwierdziłam, że nie będę o każdej produkcji pisać osobnego posta(no chyba, że bym czuła taką potrzebę, jak w przypadku "Riverdale"), więc pomyślałam, że zrobię podsumowanie. Będzie ono miało inną formę niż podsumowania książkowe, taką bardziej popularną, że tak to ujmę, ale zaraz i tak się przekonacie, o co mi chodzi. Wspomnę jeszcze tylko, że będę mówiła tu tylko o serialach, gdzie obejrzałam co najmniej 1 sezon, generalnie w te wakacje obejrzałam ich 7(w sensie seriali) i poukładałam je mniej więcej chronologicznie, ale tak ogólnie to oglądałam na zmianę sezony różnych produkcji.
1. Riverdale

  O tym serialu jest nawet osobny wpis, o czym już mówiłam, więc spróbuje się tu aż tak bardzo nie rozgadywać na jego temat. Opowiada on o tym, jak chłopak, który(w wersji oficjalnej) toniew rzece i jego ciało nie zostaje znalezione. Później jednak znajduje się, a nastolatek ma ranę postrzałową w głowie, a sekcja wskazuje, że umarł tydzień później od dnia, w którym rzekomo miał miejsce nieszczęśliwy wypadek. W miasteczku zaczynają się wzajemne oskarżenia, a na jaw wychodzą głęboko skrywane tajemnice. "Riverdale" jest niesamowicie wciągające, po prostu nie można się od niego oderwać. Nie przeczę, że jest to serial dla młodzieży, ale nie jest przez to jakiś głupi, a także operuje pewnymi stereotypami, ale mi to zupełnie nie przeszkadzało, a nawet słyszałam, że był to celowy zabieg. Ogromnie przywiązujemy się do postaci, a Jughead to w ogóle miłość mojego życia i chyba największy plus tej produkcji. Uwielbiam jego związek z...(dziewczyną, której imienia nie mogę zdradzić, ale z nikim innym nie nawiązuje on takiej relacji, więc jeśli obejrzycie serial to zrozumiecie, o kogo mi chodzi). Po obejrzeniu miałam strasznego kaca, nienawidzę zakończenia sezonu, ale na szczęście już w październiku wychodzi kolejny, więc mam nadzieję, że będzie jakiś wielki zwrot akcji i wszystko, co mi się nie spodobało w finale zostanie jakoś odkręcone.
2. Pretty Little Liars
  Ten tytuł został przetłumaczony na polski jako "Słodkie kłamstewka", ale ja wolę ten oryginalny, bo brzmi zdecydowanie lepiej. To jest serial, na którego oglądaniu spędziłam całe wakacje. Można powiedzieć, że cały czas oglądałam "Pretty Little Liars" z przerwami na inne produkcje. Ma on 7 sezonów, każdy po minimum 20 odcinków. Wiem, to dużo, ale udało się, wyrobiłam się w 2 miesiące. Historia zaczyna się, gdy jedna z dziewczyna z 5-osobowej paczki, Alison zostaje uznana za zaginioną. Po jej zniknięciu pozostała czwórka nastolatek oddala się od siebie. Po roku jednak zostają znalezione zwłoki należące do Alison i okazuje się, że została zamordowana. Ból po stracie z powrotem zbliża do siebie Arię, Hannę, Spencer i Emily, ale niedługo po pogrzebie koleżanki zaczynają być szantażowane przez kogoś, któ podpisuje się jako "A". Przyznaję, nie jest to zbyt ambitny serial, to jest coś takiego, co zabija czas i przy czym nie musicie myśleć. Można powiedzieć, że jak jest coś takiego, jak "Guilty read" to to jest takie Guilty watch". Wiecie, że to nie jest dobre, ale i tak Wam się podoba. Po jakimś czasie zdajecie sobie sprawę, jakie triki stosują twórcy i już potraficie przewidzieć sporo rzeczy, ale o to i tak dostarcza. Mam swoją ulubioną parę, w ogóle ta produkcja przełamała mojego serialowego kaca, bo tak to nic mi się nie podobało. Mimo wszystko, jeśli nie możecie sobie znaleźć nic do oglądania to polecam spróbować z "Pretty Little Liars", może Wam przypasuje.
3. Brooklyn nine-nine
  Podejrzewam, że pewnie spora część z Was nigdy nie słyszała o tym serialu, więc pokrótce wyjaśnię, o czym jest. Opowiada on o komisariacie policji znajdującym się w Nowym Jorku. Jest komediowy, więc nie ma tu jakiegoś głównego toku fabularnego, którego się trzymamy. Mi humor jaki tu jest dużej mierze odpowiada, lubię się czasem odmóżdżyć. Oglądałam go zawsze z moim bratem po jego powrocie z pracy i właśnie polecam Wam oglądać tą produkcję z kimś, bo jak chciałam obejrzeć drugi sezon sama to jakoś nie śmiałam się już tak bardzo. Odcinki są naprawdę króciutkie, mają ok. 20 minut, także możecie spróbować. Nie jest to jakiś super serial, ale jest niezły, więc można się z nim trochę zapoznać.
4. Sherlock
  Ach, "Sherlock", "Sherlock". Zasługuje on na miejsce albo najlepszego serialu, jaki oglądałam, albo drugiego po "Riverdale". Ma on dość specyficzną strukturę, bo jeden sezon ma tylko 3 odcinki, ale za to każdy po 1,5 godziny, ale ja po jakimś czasie się przestawiłam na ten tryb. Ta produkcja jest po prostu genialna. Kocham w niej absolutnie wszystko. Przyznaję, że pierwszy sezon jest troszkę średni, ale dalej, uwierzcie mi, to przejażdżka bez trzymanki. Wydaje mi się, że nie muszę mówić, o czym jest ta historia, bo każdy zna Sherlock'a Holmesa, ale wspomnę tylko, że rozgrywa się ona nie w XIX-wiecznej Anglii, ale czasach współczesnych. Zagadki są tu przedstawione w bardzo interesujący sposób, fabuła wciąga, ale największym plusem tutaj jest sam Sherlock. Boże, jak ja go uwielbiam! On jest kolejną miłością mojego życia, nawet kupiłam go sobie jako figurkę FUNKO POP. Jego osobowość, humor, który wprowadza do tego serialu to coś kompletnie wyjątkowego. Ja naprawdę w niektórych momentach po prostu umieram ze śmiechu. Poza tym, Benedict Cumberbatch...Gra niesamowicie dobrze, no i, nie wiem jak dla Was, ale dla mnie jest po prostu cholernie przystojny. Wiem, wygląd to nie wszystko, ale sami rozumiecie. Trafił też do trójki moich ulubionych aktorów. Oczywiście, mam tu też swoją ukochaną parę, a mówię tu o(SPOILER) Irene Adler. Dla mnie Sherlock i ona ogromnie do siebie pasują i jeśli Sherlock miałby się wiązać z kimkolwiek to tylko z nią. Jeszcze tylko powiem, że dałam tu gif i zdjęcie, bo gify z "Sherlocka" to moje życie i mogę spędzać godzinę na ich przeglądaniu.

5. Ania, nie Anna
  Beznadziejnych polskich tytułów ciąg dalszy...Ale to nie jest istotne. "Ania, nie Anna" jest to serial na podstawie "Ani z Zielonego Wzgórza", więc myślę, że nie muszę mówić, o czym to jest. Różni się jednak znacząco od oryginalnej historii, jest zdecydowanie bardziej poważny i dramatyczny. Bardzo mocno akcentuje to, że dziewczynki mogą robić to samo, co chłopcy, Ania jest taką mała feministką, co ogromnie mi się w niej podoba. Mierzy się traumami, które ma po latach spędzonych w sierocińcu i u rodzin zastępczych. Ta produkcja jednak nie opiera się tylko na dramacie, bo jednak jest to historia o kilkunastoletniej dziewczynie, która nawiązuje przyjaźnie, poznaje swoją pierwszą miłość. Są też takie momenty, podczas, których po prostu nie mogłam wytrzymać ze śmiechu. MINI SPOILERY. Gdy Ania upija Dianę, albo ma niespodziewanie swój pierwszy okres, jej reakcja... To trzeba zobaczyć. KONIEC MINI SPOILERÓW. Poza tym, zdjęcia w "Anie, nie Annie" są zwyczajnie przepiękne, ten serial ogólnie głównie obrazem przekazuje ten swój wyjątkowy klimat. Uwielbiam tą dziewczynkę, która gra Anię, jest zachwycona jej urodą, mi się strasznie podobają osoby, które są piękne na swój własny, trochę specyficzny sposób i ona właśnie ma to coś w sobie.
6. Szefowa
  Ten serial to istna petarda! Opowiada on o Sophii, która pewnego razu, odkrywa sposób na zarobek przez sprzedawanie przerobionych ubrań z lumpeksów na eBayu. Kolejna produkcja z tych odmóżdżających, ale tu istotną rolę gra fabuła, która wciąga, w ogóle Sophia to ktoś, kogo ubóstwiam. Ma w sobie tyle niesamowitej energii, że wow! "Szefowa" to serial komediowy, ale żarty tutaj są trochę wyższych lotów niż w "Brooklyn nine-nine". Odcinki są krótkie, bo mają chyba tylko pół godziny. Na pewno nie wszystkim spodoba się ta produkcja, ja polecam obejrzeć zwiastun, bo jak dla mnie jest genialny, po nim obejrzałam serial i stwierdziłam, że też jest ekstra, więc dam Wam link do zwiastunu, obejrzyjcie sobie, jeśli Wam się spodoba to znaczy, że jest to coś dla Was, jeśli nie, to nie.
  7. Narcos
    To już ostatni serial, który obejrzałam w te wakacje. Opowiada on o bossie narkotykowym, Pablo Escobarze, a bardziej próbach schwytania go. Można powiedzieć, że to jest taki trochę "akcyjniak", ale nie na takiej zasadzie, że ciągle się leją, tylko jest tu jednak pewna intryga. Bardzo mi się podoba, że ta produkcja jest w języku hiszpańskim, to naprawdę dodaje takiej kolumbijskiej atmosfery temu wszystkiemu. Przyznaję, jest tu dość sporo krwi i wulgaryzmów, ale da się to przeżyć. Nie jest to do końca mój klimat, jeśli chodzi o seriale, ale i tak mi się podoba. Wciągająca fabuła, charakterne postacie, czego chcieć więcej?
  To już koniec tego podsumowanie, mam nadzieję, że Wam się podobało, bo trochę się tutaj napisałam. Polecam każdy z tych seriali, jedne w większym, drugie w mniejszym stopniu, ale wszystkie są na naprawdę dobrym poziomie. 

sobota, 2 września 2017

PODSUMOWANIE SIERPNIA/2017

  Hej, hej, witam Was w tym jakże smutnym dla wszystkich uczniów czasie...Ostatni weekend wakacji, łączmy się w bólu. Nie zrobię żadnego filmiku z książkami, które pomagają przetrwać rok szkolny, czy z moimi ulubionymi lekturami, bo to i tak nie poprawi nikomu humoru, więc powspominajmy te dobre chwile z sierpnia...
Liczba przeczytanych stron: 2584
Przeczytane książki: 7
1. "Simon oraz inni homo sapiens"- Becky Albertalli
2. "Złodziejka książek"- Markus Zusak
3. "Moja lady Jane"- Cynthia Hand, Brodi Ashton, Jodi Meadows
4. "Rozważna i romantyczna"- Jane Austen
5. "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender"- Leslye Walton
Seria "Apollo i boskie próby"- Rick Riordan:
6. "Ukryta wyrocznia"
7. "Mroczna przepowiednia"
Recenzji nie ma i nie będzie ;)
  Chyba jeszcze nigdy w historii bloga nie przeczytałam tylu książek w miesiącu, aczkolwiek nie jestem pewna. Prawdopodobnie jest to spowodowane tym, że niektóre z tych pozycji były dosyć krótkie, ale kto by się tym przejmował...Nie natrafiłam w sierpniu na jakąś bardzo okropną powieść, ale też na żadną super dobrą, więc ten miesiąc był taki neutralny. Nie będę pisać recenzji drugiego tomu "Apolla", bo jakoś nie mam o nim  za wiele do powiedzenia, więc tu tylko powiem, że moim zdaniem, jest lepszy od pierwszej części, fabuła bardziej mnie zainteresowała. A teraz już przechodzimy do kategorii.
Najlepsza książka miesiąca:
"Simon oraz inni homo sapiens"- Becky Albertalli
  Zastanawiałam się, co tutaj dać, bo wiele powieści w sierpniu było na podobnym poziomie. Mogłam wybrać coś z "Apolla" lub "Moją lady Jane", ale po tej dwójce spodziewałam się efektu: "Wow". Po część spełniły moje oczekiwania, lecz "Simon" je przerósł. Nie sądziłam, że ta książka będzie tak dobra, bo niby tam coś słyszałam o niej, ale tak obyło się bez zbytniego szału. Bardzo mi podpasowała ta historia, naprawdę ma taki swój klimat.
Najgorsza książka miesiąca:
"Rozważna i romantyczna"- Jane Austen
  Nie wiecie, jak bardzo cierpię przez to, że muszę dać tu tą książkę. Po tym jak Jane Austen skradła moje serce "Dumą i uprzedzeniem" oczekiwałam czegoś wielkiego.  Ta pozycja miała swój niepowtarzalny klimat, tak mi się spodobała, że trafiła do elitarnego grona moich ulubionych powieści, a tam nie jest się łatwo dostać. "Rozważna i romantyczna" to jakaś masakra. Nic w niej nie ma, jest nudna i przedstawia bardzo zwyczajną historię. Może to dlatego, że był to debiut literacki pani Austen. Nie mam pojęcia, jak to mówią: "Do trzech razy sztuka", przeczytam jeszcze jedną pozycję tej autorki i zdecyduje jaki mam stosunek do jej twórczości.
Najlepsza postać miesiąca:
Apollo z serii "Apollo i boskie próby"- Rick Riordana
  Chyba właśnie on był taką najżywszą postacią sierpnia. Naprawdę, Apollo jest niesamowicie charakterystyczny, jego narcystyczne podejście, poczucie humoru, to jest coś, co po prostu uwielbiam! Ma też drugie dno, nie jest pokazany z jednej strony i myślę, że w moim przypadku, jeśli miałabym wybierać Percy vs. Apollo(mówię tu o nich jako o postaciach)to wybrałabym tego drugiego.
Najgorsza postać miesiąca:
Ava Lavender z "Osobliwych i cudownych przypadków Avy Lavender"- Leslye Walton
  Bardzo ważne jest stworzenie dobrego głównego bohatera, takiego z krwi i kości. Ava nie spełnia tego kryterium. Jest strasznie mdła, nie umiałabym określić jej osoby, co najmniej 5 cechami charakteru, bo jest okropnie bezbarwna. Jedyna rzecz, która jakoś uwydatniła jej charakter sprawiła, że mogę określić ją jednym słowem: "idiotka".
Najładniejsza okładka miesiąca:
  O, cię panie, to był trudny wybór. Walczyły ze sobą "Osobliwe i cudowne przypadki" oraz "Rozważna i romantyczna". Ten skan okładki nie odwzorowuje tego jak bajecznie wygląda ona na żywo. Wybrałam ją głównie przez to, że jest bardziej zróżnicowana niż wydanie powieści Jane Austen. Okładka ta mieni się w słońcu, w pewnych miejscach jest matowa i ma genialną strukturę.
Najbrzydsza okładka miesiąca:
  Mówiłam już o tej oprawie graficznej w "Okładkove love". Nie lubię twarzy na okładkach, ta kolorystyka mi się kojarzy z jakąś banalną historyjką dla dziewczyn i jeszcze te białe dopiski to wszystko dopełniają. Po prostu woła o pomstę do nieba!
  To już koniec tego podsumowania, życzę Wam powodzenia w nowym roku szkolnym, akademickim(chociaż studenci zaczynają go chyba dopiero w październiku...Szczęściarze), czy pracowniczym. W przyszłą sobotę(lub niedzielę, bo nie wiem, czy się wyrobię) zrobię jeszcze serialowe podsumowanie wakacji, więc pozostaniemy jeszcze trochę w tym beztroskim klimacie :)