sobota, 26 sierpnia 2017

JESTEM HEJTEREM! BOOK TAG

  Hej, hej, dziś przychodzę do Was z tagiem. Wakacje niestety, już się kończą, więc stwierdziłam, że te negatywne emocje wywołane tym przykrym wydarzeniem wyładuje właśnie w tym tagu. W niektórych odpowiedziach są linki do recenzji książek, o których wspominam.

1. Co ja czytam?! Książka z błędami logicznymi.
  Ja szczerze mówiąc nie zwracam uwagi na błędy logiczne, jakoś tak umykają mojemu umysłowi, więc jeśli ja wychwytuję coś takiego to znaczy, że to coś naprawdę bez sensu. Wybrałam tu książkę "Królowa cieni", czyli czwarty tom "Szklanego Tronu" i tam był moment, gdy Rowan obrywa strzałą w ramię, później narrator raczy nas powiadomić o tym, że gdyby się przesunął choćby o centymetr to strzała przeszyłaby serce. Serce jest mniej więcej po środku klatki piersiowej, ale coś, czego kompletnie nie ogarniam dzieje się dopiero wtedy, gdy nasz bohater zaczyna kuleć. Dostał w kolano? Nie...W udo? Nie...To może w stopę? Nie, dostał w RAMIĘ i kuleje...
2. A ten/ta tu czego? Książka z irytującym głównym bohaterem.
  Ja naprawdę nie chciałam tu dawać tej postaci...Myślałam: "Nie no, Jula, już tyle mówiłaś, jak to jej nie lubisz, daj tej biednej dziewczynie spokój". Popatrzyłam na swój regał i stwierdziłam, że może dam tu Mare Barrow z "Czerwonej królowej", ale nie mogłabym z czystym sumieniem dać tu kogoś innego niż Clary z "Darów Anioła". I tak bardzo, jak uwielbiam tą serię to jej nie cierpię. Wiem, że dużo osób ją lubi, nie wiem, ale mi ona strasznie działała na nerwy. Jej lekkomyślność, jej podejście: "W ogóle nie używajmy mózgu, ani rozsądku" sprawiało, że zamykałam książkę i musiałam chwilę pokontemplować nad jej głupotą. Do tego, jak widzi Jace'a to ma zawsze takie: Och, Jace jaki on cudowny...".
3. Grafomania. Powieść z denerwującym stylem autora: denne dialogi, nudne opisy lub po prostu słaby warsztat.
  Proszę, nie zabijcie mnie teraz, ale będzie to "Władca Pierścieni" Tolkiena. Ja rozumiem, że ktoś może się w tym zaczytywać i taki styl może mu się podobać, ale dla mnie to było takie za ciężkie, niby tam coś się działo, ale to było tak opisane, że nie mogłam się wkręcić w akcję.
4. No i po co to było? Drugi tom, który nie dorównał pierwszemu.
  O, panie, ile tu czegoś takiego było...Wymienię 3 powieści, bo wszystkie mniej więcej dzieliła ta sama różnica poziomów od pierwszych tomów. Będzie to "Królestwo kanciarzy", czyli kontynuacja "Szóstki wron", która była po prostu nudna, ta intryga jakoś mnie nie porwała, "Wróć, jeśli pamiętasz", czyli drugi tom "Zostań, jeśli kochasz" w tym przypadku fabuła była taka dość przeciętna, nie było tu nic wyjątkowego, a poza tym Adam mnie zaczął strasznie denerwować. I już ostatnią pozycją będzie "Kiedy odszedłeś", czyli kontynuacja "Zanim się pojawiłeś", ale tutaj powiedzmy, że to wybaczam, bo pierwsza część była absolutnie genialna i ciężko by było powtórzyć jej sukces.
5. Schowaj ten czerwony dywan! Książka niezasłużenie popularna.
  To też jest bardzo częste zjawisko. Postawię na "Gwiazd naszych wina". Nie mówię, że to jest zła książka, bo bardzo przyjemnie mi się ją czytało i tak na raz była ok, ale po tych wszystkich "ohach" i "ahach" oraz po filmie, który podobał mi się bardziej niż powieść, spodziewałam się czegoś zdecydowanie bardziej absorbującego i poruszającego.
6. Tak złe, że aż dobre. Guilty read.
  Myślę, że dam tutaj serię "Selekcja" Kiery Cass, bo jest ona bardzo przewidywalna, zakończenie losów trójkąta miłosnego się rozwiązuje po kilku sekundach, a tym samym koniec trylogii. Mimo to mnie ta historia pochłonęła, wciągnęła i miałam nawet czasami takie: "O, boże, a co, jeśli ona pójdzie jednak z tym, a nie z tamtym, co się wtedy stanie?!" i ta powieść trzymała w jakimś takim napięciu, a poza tym, książę Maxon jest kimś kogo ubóstwiam...
7. Dobranoc, pchły na noc. Książka, przy której można zasnąć.
  Wybieram "Złotą godzinę" Sary Donati. Jak ja się przy niej wynudziłam...Spodziewałam się walki o prawa kobiet, wojny, a tu było takie chodzenie po sierocińcach, chodzenie po sądach, uprawianie seksu, znowu chodzenie po sądach i tak w kółko. Do tego jest tu mnóstwo stereotypów na temat feministek, więc serdecznie nie polecam. A żeby tego było mało, to zostało to opisane na ponad 800 stronach o dużym formacie...
8. A co to, farba się wylała? Brzydka, irytująca okładka.
  Niestety, po raz drugi moje biedne, ukochane "Dary Anioła" znalazły się w tym haniebnym tagu...Ta okładka sprawiała, że gdy czytałam "Miasto kości" w miejscach publicznych to czułam na sobie wzrok tych ludzi dookoła i praktycznie słyszałam te myśli w stylu: "Co to? Ona chyba erotyk jakiś czyta. Taka młoda...Co to się dzieje z tą współczesną młodzieżą?". W takich chwilach chciałam wstać i krzyknąć: "To nie jest erotyk! To jest fantastyka! Nie moja wina, że ma tak beznadziejną okładkę!". W ogóle, oprócz tego, że jest po prostu brzydka to nie wiem, co mieli na myśli jej twórcy, gdy ją robili. Te smugi światła wychodzące z klatki piersiowej Jace'a... Nie mam pojęcia, może to jakaś metafora, że Jace jest uosobieniem Jezusa, czy coś...
9. No i gdzie ten suspens? Książka do bólu przewidywalna.
  Wspomniana już wcześniej trylogia "Selekcja", ale jak już wiecie, szanuję ją.
10. Depczesz mi po odciskach! Rzeczy, których nie lubię w książkowym świecie.
  Nie lubię słabych powieści, brzydkich okładek, cen książek(czemu one muszą być takie drogie?) i jeszcze wielu, wielu innych rzeczy, których nie będę już tu wymieniać.
  To już koniec, tego tagu, mam nadzieję, że Wam się podobał, bo mi osobiście bardzo dobrze się odpowiadało na te pytania.

piątek, 25 sierpnia 2017

BŁYSZCZĄCE KLUCHY.../"UKRYTA WYROCZNIA" RICKA RIORDANA

  Hej, hej, dzisiaj opowiem Wam o pierwszym tomie serii "Apollo i boskie próby" Ricka Riordana. Ta książka pozwoliła mi udać się w sentymentalną podróż do świata mitologii, ponieważ ja zaczęłam z nim przygodę od "Percy'ego Jacksona i bogów olimpijskich".
  Bóg Apollo poważnie rozgniewał swojego ojca, Zeusa przez co już trzeci raz zostaje przemieniony w człowieka. Tym razem przybrał postać nastolatka z trądzikiem i oponką na brzuchu, co sprawia, że jest on ogromnie załamany, bo zawsze olśniewał urodą. Postanawia udać się do Obozu Herosów i tam przeczekać gniew boga piorunów jednak na obóz czyha niebezpieczeństwo...
  Zacznę trochę nie w temacie tej konkretnej powieści, ale co tam. Na początku mówiłam o sentymentalnej podróży. Mianowicie, Apollo postanawia się udać po pomoc do Percy'ego, a ten chłopak już zaraz pisze maturę, idzie na studia i naprawdę jak tak pomyślałam o tym to aż mi się łza zakręciła w oku, bo te dzieci tak szybko dorastają...
  Jeszcze wspomnę wykorzystując okazję, że jeśli chcecie przeczytać i "Percy'ego" i "Apolla" to zacznijcie od tego pierwszego, bo w "Apollu" są z tego spoilery.
  Słuchajcie, muszę powiedzieć, że Rick Riordan naprawdę trzyma poziom. Nie zawiodłam się, jest mnóstwo akcji, przygód i przede wszystkim humoru, czyli to, co tygrysy lubią najbardziej.
  Wydaje mi się, że praktycznie na każdej stronie jest jakaś zabawna wstawka. Jest dużo żartów związanych z popkulturą, a ja lubię takie klimaty, z kolei w innych momentach ten humor jest tak absurdalny...Na przykład, w pewnym momencie gonią ich potwory i wszyscy mówią na nie błyszczące kluchy i ty wiesz, że to jest głupie i to nie powinno cię śmieszyć, bo jesteś dojrzały, poważny i tak dalej, ale jak wyobrazisz sobie bohaterów, śmiertelnie przerażonych i uciekających tak, że aż się za nimi kurzy, a tym co ich goni są błyszczące kluchy to mimo starań zaczynasz się śmiać.
  W ogóle, Apollo jest genialną postacią, uwielbiam go, on zawsze rzuci jakimś śmiesznym tekstem. Uważam, że on jest największym plusem tej pozycji. Pod tym takim płaszczykiem pewności siebie skrywa jednak swoją drugą naturę, którą stopniowo ujawnia przez wszystkie strony i sprawia, że przestaje być tylko takim "rozśmieszaczem". Jedynym minusem tego bohatera jest to, że rozbił Beatlesów :(
  Ogólnie, wydaje mi się, że książki Ricka Riordana są umieszczane w kategorii dla dzieci i młodzieży i ja się z tym zgadzam, bo to nie są jakieś mocne historie, typu "Igrzyska Śmierci".               Zachwyca mnie to, jak autor poważnie traktuje czytelnika, jakby był z nim na równi dojrzałością. Riordana nie boi się mówić o gejach, w mniej lub bardziej oczywisty sposób o seksie. Po prostu po tym jak on pisze sprawia wrażenie takiego człowieka, który uważa, że wszystko jest dla ludzi i niepotrzebnie zataja się przed dziećmi, że istnieją różne orientacje i inne tego typu rzeczy.
  "Ukryta wyrocznia" to bardzo luźna powieść, idealna na lato, ja już zamówiłam drugi tom i będę czekać na następne, bo naprawdę, była to bardzo przyjemna lektura.


poniedziałek, 21 sierpnia 2017

POŁĄCZENIE FANTASTYKI, OBYCZAJÓWKI I HORRORU/"OSOBLIWE I CUDOWNE PRZYPADKI AVY LAVENDER" LESLYE WALTON

  Hej, dziś mam dla Was wpis na temat książki, o której słyszałam wiele dobrego, ale tak, przyznaję się bez bicia, że jej piękna okładka też miała swoją rolę w przekonaniu mnie do przeczytania tej powieści. Już nie przedłużając, zapraszam na recenzję "Osobliwych i cudownych przypadków Avy Lavender"!
  W rodzinie Avy od pokoleń dochodziło do dziwnych przypadków. Jej przodkowie często byli dość osobliwi jednak mimo dziwnych losów tej familii dziewczyna i tak zaskakuje wszystkich, gdy rodzi się ze skrzydłami. Nie ma żadnych magicznych zdolności, nawet nie potrafi latać. Z tego względu przez lata nie wychodziła z domu, lecz gdy poznała swoją przyjaciółkę Cardigan wyszła do ludzi. Niestety, czyha na nią niebezpieczeństwo w postaci Nathaniela Sorrowsa, który uważa, że jest ona aniołem.
  Pierwszym, co przykuło moją uwagę było to, jak doskonale Leslye Walton potrafi oddać klimat miejsca, w którym dzieje się akcja. Na początkowych stronach fabuła rozgrywa się w Nowym Jorku i czujemy jakbyśmy faktycznie tam byli razem z bohaterami.
  Tym jednak, co najbardziej mnie zachwyciło było oddanie mentalności małomiasteczkowej. Ja sama jestem z małej miejscowości i wiem, jak to wszytko wygląda w obecnych czasach, a przecież dawniej ludzie byli jeszcze bardziej tacy ograniczeni i każdy chciał znać wszystkie plotki.
  W ogóle, zapomniałam wspomnieć, że na początku poznajemy pradziadków Avy, a dopiero później stopniowo dochodzimy do tytułowej bohaterki i ten wątek bardzo mi się podobał. Ja ogólnie lubię tak od czasu do czasu przeczytać coś w stylu sagi rodzinnej, gdzie są przedstawione losy kliku pokoleń.
  Moim zdaniem, postać Avy była dość słabo rozpisana, nie była ona tak wyrazista, jak inne kobiety z jej rodziny. To mnie ogromnie dziwi, ponieważ autorka nawet takim przypadkowym bohaterom z tego miasteczka, gdzie dzieje się większość akcji potrafiła nadać jakieś cechy wyróżniające je wśród innych, a z główną bohaterką jej coś nie wyszło.
  Jedynym, co tak bardziej wybiło mi się w tej bezbarwności Avy było to, co zrobiła na końcu. Mianowicie, zachowała się jak ostatnia idiotka. Nie będę mówić, o co mi chodzi, żeby nie spoilerować. Ja po prostu w tamtym momencie załamałam ręce.
  Chociaż w sumie ta dziewczyna może to mieć po swojej mamie, która też do najbardziej rozsądnych nie należała. Otóż, musicie wiedzieć, że ta kobieta bardzo lekko podchodziła do seksu. Czasami wręcz się zastanawiałam: "Czy coś mnie ominęło? Przecież oni w poprzednim zdaniu jeszcze się kłócili."
  Dobra, ale koniec narzekania na postacie, bo tu do akcji wkracza Nathaniel Sorrows. Ja lubię takich psychopatów jak on, są oni niesamowicie intrygujący i po prostu uwielbiam o nich czytać. Gdy już miałam odkładać książkę pod koniec rozdziału i robić coś innego, ale zobaczyłam, że zaraz będzie fragment z jego przemyśleniami, to choćby się waliło i paliło, musiałam go od razu przeczytać.
  Wydaje mi się, że "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender" to pozycja, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Jest tu coś dla fanów fantastyki i dla tych, którzy wolą obyczajówki, które opisują magię codzienności. Mimo, że zwykle takie zwykłe życie w książkach to nie jest mój klimat to tutaj to działa, czuć tą niezwykłość codzienności i mi to bardzo odpowiadało. Są też takie  straszne fragmenty, jakby żywcem wyjęte z jakiegoś thrillera, czy horroru i one chyba mnie najbardziej zainteresowały, ale cała książka jest bardzo wciągająca, więc serdecznie ją Wam polecam.
  Słuchajcie, jeszcze tak z innej beczki powiem, że moja kolekcja FUNKO POP się powiększyła o 2 figurki. Pierwszą jest Luna, na którą polowałam już od dłuższego czasu, bo to moja ulubiona postać z HP, więc nie mogło jej zabraknąć. Wydaje mi się, że na zdjęciach wyglądała trochę lepiej, ale na półce też się dobrze prezentuje, jeśli ma się ją na wysokości oczu, bo inaczej wygląda jakby nie miała włosów.
  Następny jest Sherlock, bo serial "Sherlock" to moje życie i odkrycie tych wakacji. Ogólnie, Sherlock to mój serialowy mąż mimo, że on uważa, że miłość jest bez sensu, ale i tak go kocham. Z kolei ta figurka lepiej wygląda w rzeczywistości niż na zdjęciach. Prezentuje się tak bardziej łagodnie. Teraz tylko mam problem, bo wszystkie pozostałe figurki mam z HP albo "Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć" i Sherlock jest taki samotny i kusi mnie, żeby dokupić do niego Irene Adler, bo moim zdaniem, oni do siebie niesamowicie do siebie pasują i powinni być parą.

sobota, 19 sierpnia 2017

CZY KSIĄŻKI DODAJĄ INTELIGENCJI?/ŚWIAT WEDŁUG KSIĄŻKOHOLICZKI+"ROZWAŻNA I ROMANTYCZNA" JANE AUSTEN

  Hej, hej, witam Was w kolejnym poście z serii "Świat według książkoholiczki"! Każdy pewnie pamięta ze szkoły takie pytanie od nauczyciela: "Co nam daje czytanie książek?", no i, tam się wymieniało, że większy zasób słownictwa, rozwija wyobraźnię i takie tam. Natomiast, nigdy się chyba nie spotkałam ze stwierdzeniem, że dodaje inteligencji, więc postanowiłam to rozgryźć na własną rękę. Jeszcze tylko dopowiem, że mówiąc "inteligencja" mam na myśli taką mądrość w życiu, a nie znanie jak największej liczby formułek z podręcznika.
  Zacznę od kwestii czysto wizualnej. Dla mnie człowiek czytający coś, cokolwiek, nawet gazetę wygląda bardzo inteligentnie. To działa mniej więcej na takiej samej zasadzie jak noszenie okularów.   Na pierwszy rzut oka człowiek z każdą powieścią w rękach wygląda mądrzej. Nieważne, czy to jest fantastyka, romans, czy nawet erotyk. Jeśli nie znamy czytanej przez tą osobę książki, ani okładka nie sugeruje nam o czym ona jest, to odruchowo myślimy: "Ale on musi być mądry...".
  Powiedziałabym, że to, czy lektura dodaje inteligencji już nie w sensie wizualnym zależy od tego, o czym ona jest. Na przykład, nie sądzę, żeby "50 twarzy Greya" miało w sobie jakąś intelektualną wartość, ale znam tą pozycję tylko z opowieści, więc poprawcie mnie, jeśli się mylę. Nie mówię teraz, że swoją mądrość można zwiększyć czytając tylko literaturę piękną, bo nawet taki przeciętny Kowalski, czyli ja i pewnie większość książkoholików, czyta głównie dla rozrywki.
  Uważam, że to, co można nazwać dodawaniem inteligencji przez książki jest poszerzanie punktu widzenia czytelnika. Poznajemy różne historie, z różnych perspektyw, co może sprawić, że nie widzimy świata w kolorach czarne-białe tylko wiemy, że zawsze są jakieś szarości( ale poetycko to powiedziałam :D Nie, no, żartuję).
  Czasami różne powieści wbijają nam do głów wiedzę, nawet jeśli my sami o tym nie wiemy. Ja raz brałam udział w olimpiadzie polonistycznej i przed wejściem na salę, gdzie miałam ją pisać okazało się, że była jakaś lista książek do przeczytania i z niektórych będą pytania. Ja wtedy szłam pierwszy raz, więc nie wiedziałam, że coś takiego będzie, a moja ukochana nauczycielka od polskiego mi nic o tym nie powiedziała. Na tej liście była między innymi mitologia, a ja byłam świeżo po ponownym przeczytaniu "Percy'ego Jacksona i bogów olimpijskich". I powiem Wam, że to mnie uratowało w wielu pytaniach.
  Uważam, że książki nie tyle dodają inteligencji, co pozwalają ją jakoś rozwijać i kształtować. Myślę, że jeśli ktoś z natury nie jest inteligentny to czytanie nic nie pomoże, ale ja się opieram tylko na swoich doświadczeniach, a to bardzo złożony temat, więc chętnie zobaczę, co Wy o tym sądzicie, piszcie w komentarzach.
  Teraz przejdę do drugiej części tego posta, a mianowicie, mini-recenzji "Rozważnej i romantycznej". Miałam w ogóle nic o niej nie pisać, bo mam bardzo mało o niej do powiedzenia, ale jednak coś mam, a poza tym, strasznie podoba mi się zdjęcie, które jej zrobiłam, więc żal by było go nie wykorzystać.
  Po Jane Austen spodziewałam się czegoś naprawdę super, bo "Dumę i uprzedzenie" kocham całym serduszkiem, a tutaj dostałam taką historię, która w sumie mogłaby się zdarzyć każdemu i w której nie ma nic wyjątkowego. Nie czułam takiego klimatu, nie przywiązałam się do postaci i jeszcze strasznie się wynudziłam i musiałam się praktycznie zmuszać do czytania. Nie polecam "Rozważnej i romantycznej" przeczytajcie zamiast tego "Dumę i uprzedzenie". To była bardzo mini recenzja :P

wtorek, 15 sierpnia 2017

PATELNIĄ GO!/"MOJA LADY JANE" CYTNTHI HAND, BRODI ASHTON I JODI MEADOWS

  Hej, hej, dziś zapraszam Was na recenzję powieści, która po prostu zawładnęła internetem. Pojawiła się właściwie znikąd, bo jej autorki nie są znane, tematyka jest też by się wydawało mało popularna, bo jest to komedia. Na czym polega fenomen "Mojej lady Jane"? Czytajcie  recenzję, a się przekonacie...
  Król Edward dowiaduje się, że jest śmiertelnie chory, a niestety, ma szesnaście lat, więc nie ma potomka, który by go zastąpił. Decyduje, że tron po nim przejmie jego kuzynka Jane, a po niej jej dzieci. Pociechy nie pojawią się jednak, gdy nie będzie męża...W tym celu dziewczyna ma wziąć ślub z Giffordem(ale woli, żeby mu mówić "G"), który ma jednak jedną małą, zupełnie nieistotną cechę...Mianowicie, w dzień jest koniem, a w nocy człowiekiem. Małżonkowie, delikatnie mówiąc, nie lubią się, ale to jednak jest małe zmartwienie w porównaniu z tym, że będą musieli walczyć o tron Anglii.
  Zanim jeszcze przejdziemy do regularnej recenzji to powiem, że jest to alternatywna historia lady Jane Grey, która była królową przez 9 dni, a później została ścięta. Autorkom było jej szkoda, więc postanowiły napisać o tym, co by się stało gdyby jednak przeżyła.
  Słuchajcie, ta książka jest niesamowicie wciągająca, czyta się ją strona po stronie i w ogóle nie czuje się upływającego czasu. Bardzo dużo się tutaj dzieje, często mamy jakieś zwroty akcji i wbrew pozorom to wszystko trzyma w napięciu, czego kompletnie się nie spodziewałam.
  Myślałam bardziej, że będzie to taka prosta, komediowa historyjka, gdzie będzie opisane takie zwykłe życie królowej tylko, że z  mężem-koniem, a tutaj dostałam zdrady stanu, zamachy, dworskie intrygi. W ogóle prawie zawsze, gdy powieść ma związek z monarchią to nie wykorzystuje się tego potencjału, że można dodać jakieś spiski, a tutaj został on wykorzystany doskonale.
  Niestety, przez tą szybką, wartko płynącą fabułę wydaje mi się, że trochę ucierpiał humor w tej pozycji. Nie twierdzę, że go nie ma, absolutnie nie, po prostu spodziewałam się, że z jednego zabawnego momentu będziemy przechodzili od razu do kolejnego i tak w kółko.
  Poza tym, nie wybuchałam śmiechem, tylko bardziej tak parskałam od czasu do czasu, albo uśmiechałam się pod nosem. Ja żebym zaczęła się śmiać potrzebuję jakiegoś takiego ciągu śmiesznych akcji, a tu czegoś takiego nie było.
  Muszę oddać "Mojej lady Jane", że są tu bardzo wyraziste postacie, każda się czymś odznacza i właśnie się bałam przed przeczytaniem, że w tej całej komedii stracą one swoją osobowość, ale tak się na szczęście, nie stało.
  Jane jest pierwszą bohaterką, która jest lekkomyślna, ale ją lubię. Zazwyczaj ta cecha to było coś, co sprawiało, że dana persona była już u mnie skreślona. Natomiast nasza główna bohaterka postępuje czasami nierozsądnie nie dlatego, że jest głupia, ale dlatego, że albo chce kogoś chronić, albo pomóc. Ma bardzo rozsądne powody by być nierozsądną. Wiem, skomplikowane.
  Za to Edwarda to bym po prostu udusiła...Jego przemyślenia na temat kobiet sprawiały, że w środku mnie się gotowało. Uważał, że nie dają się one do rządzenia i takie tam. Później, co prawda odpokutował, a poza tym, takie były czasy, ale i tak mnie tym denerwował.
  Bardzo mi się podobało to, jak został przedstawiony konflikt: Nieskalani vs. Ewianie. Ewianie potrafili zmieniać się w zwierzęta, a Nieskalani nie. Bardzo często występuje w książkach fantastycznych spór między magicznymi, a nie magicznymi, ale tu został on przedstawiony całkowicie inaczej niż zwykle. Nie jest to jakaś wojna, tylko coś co mogę porównać do "bitwy" między prawicą, a lewicą.
  "Moja lady Jane" to powieść idealna na wakacje, bardzo szybka, lekka i przyjemna. Mimo  wszystko, trzyma w napięciu i na pewno nie będziecie się nudzić, więc polecam.
 
 

sobota, 12 sierpnia 2017

OKŁADKOVE LOVE#2

  Hej, hej, z racji tego, że jestem okładkową sroką jakiś czas temu rozpoczęłam nową serię dotyczącą wydań książek. Pierwszy post z tego cyklu był trochę inny niż ostateczna forma, ale od dziś wpisy tego typu będą miały stałą strukturę. Wybrałam 5 okładkowych pozycji, które albo bardzo mi się podobały, albo budzą we mnie odrazę. Zapraszam ;)
  Wiem, że bardzo często w podsumowaniach miesiąca w kategorii "Najbrzydsza okładka" wygrywa jakieś wydanie filmowe. To, że nie lubię okładek pochodzących od ekranizacji stało się prawie moją zasadą. Jednak tylko krowa nie zmienia poglądów. Wydanie filmowe "Zanim się pojawiłeś" strasznie mi się spodobało, ma w sobie to "coś", przyciąga wzrok, emanuje wręcz duchem tej powieści. Dodatkowo, w porównaniu z oryginalną polską okładką wychodzi zdecydowanie lepiej. Gdybym miała  to piękne wydanie zagraniczne to pewnie inaczej bym patrzyła na to filmowe, ale nie czepiajmy się szczegółów ;)
  Pozostaniemy jeszcze chwilę w temacie "Zanim się pojawiłeś", ale tym razem nie mówię o jednej pozycji, ale o serii. Niesamowicie irytuje mnie, gdy powieści z tego samego cyklu do siebie nie pasują, ale w tym przypadku to niedopasowanie wchodzi na wyższy level. Te książki nawet nie są tej samej wielkości! Jest zupełnie inna kolorystyka, styl okładki. Połączenie tych dwóch wydań jest tak złe jak skarpetki z sandałami! Rozumiem, że okładka pierwszej części jest od ekranizacji, a druga jest oryginalna, ale nawet gdybym do pierwszego tomu kupiła oryginalną to i tak by nie pasowała do drugiego!
  Teraz pokażę Wam kolejny przykład takiego niedopasowania tomów tej samej serii. W tym przypadku, co prawda jest to niewielki szczegół, ale dla tego cyklu akurat nie mam litości, więc ponarzekajmy. Widzicie, że wokół liter na grzbiecie pierwszego tomu jest taka niebieska poświata? Mam nadzieję, że tak. Otóż, na kontynuacjach już tego nie ma i ja się pytam: "Dlaczego?". Jak się mówi "a" to trzeba też powiedzieć "b". Aczkolwiek, to nie jest jedyna rzecz, która poszła nie tak w "Szklanym Tronie"...Więcej w recenzjach.
  Ja ogólnie nie przepadam za twarzami na okładkach. Tak, wiem, że przy "Zanim się pojawiłeś" jakoś mi to nie przeszkadzało. Może dlatego, że na tym zdjęciu jest Sam Claflin, nie wiem. Generalnie w przypadku "Mojej lady Jane" ta cała kolorystyka i styl mi nie odpowiada, bo kojarzy się z jakąś głupią młodzieżówką.
  I tak na dobre zakończenie tego posta wspomnę o wydaniu "Rozważnej i romantycznej". Należy ono do cyklu "Angielski ogród" i naprawdę kocham "Świat książki" za to, że tworzy te cudowne okładki. Nawet gdybym jakoś wzbraniała się przed czytaniem klasyków to i tak bym chciała kupić te powieści, bo wspaniale się prezentują, a gdybym je miała na swojej półce to czułabym, że powinnam je przeczytać.
  W dzisiejszym poście trochę więcej narzekałam na okładki niż je chwaliłam. Mam nadzieję, że w następnym poście będę mówić o samych pięknych wydaniach. Wyczekujcie cierpliwie...

czwartek, 10 sierpnia 2017

O CZŁOWIECZEŃSTWIE, ŚMIERCI I WOJNIE/"ZŁODZIEJKA KSIĄŻEK" MARKUSA ZUSAKA

  Hej, hej, dzisiaj przychodzę do Was z recenzją bardzo znanej książki, o której ja usłyszałam jeszcze zanim tak bardziej się wciągnęłam w śledzenie książkowej blogosfery i booktube'a. Szczerze mówiąc, dodałam "Złodziejkę książek" na moją listę "Do przeczytania" nie dlatego, że byłam zainteresowana tą historią tylko dlatego, że wypada zapoznać się z tą pozycją. No, ale zobaczmy, co mi z tego wszystkiego wyszło.
  Trwa II wojna światowa. Dziewięcioletnia Liesel Meminger ma wraz ze swoim młodszy bratem zamieszkać u rodziny zastępczej. Na miejsce jednak dociera sama, bo mały Warner umiera w podróży. Na jego pogrzebie kradnie swoją pierwszą książkę, którą jest "Podręcznik grabarza". Ten "poradnik" jest dla niej niczym elementarz, to właśnie dzięki niej stawia pierwsze kroki w czytaniu i odkrywaniu magii słów.
  Zacznę od tego, czego się spodziewałam po tej powieści. Gdy dowiedziałam się, o czym ona jest, że Liesel kradnie te książki, które mają być spalone na stosie przez nazistów ze względu na to, że szerzyły poglądy niezgodne z polityką Hitlera to pomyślałam, że będzie tutaj bardzo dużo akcji. Przewidywałam, że nasza główna bohaterka przez to, że ratuje i czyta zakazane książki będzie uciekała przed żołnierzami, generalnie będzie miała bardzo poważne kłopoty. Tak nie jest. Ona zabiera te książki, raz zakazane, raz nie(w sumie to częściej niezakazane niż zakazane), nikt nic do niej z tego powodu nie ma i to mi się wydawało takie dziwne. Przez to ta cała historia jest bardziej spokojna niż przewidywałam i chyba wolałabym, żeby była bardziej trzymająca w napięciu.
  Tym, co sobie niezwykle cenię w "Złodziejce książek" jest narrator. Mianowicie jest nim Śmierć. To jest chyba najlepsza strona tej pozycji i to wznosi ją na zdecydowanie wyższy poziom niż gdyby historia była opowiadana z perspektywy kogoś innego. Sprawia to, że ta książka wyróżnia się wśród innych, które do tej pory czytałam.
  Ja w ogóle bardzo polubiłam Śmierć. Czasami dodawała ona jakieś wstawki czarnego humoru, co niestety zdarzało się dosyć rzadko, ale gdy już był taki moment to sprawiał, że może nie tyle się śmiałam, co lekko uśmiechałam, ale przecież nawet mały uśmiech jest na wagę złota.
  Natomiast to, co mi się nie podobało w naszym narratorze to, że spoilerowała, kto umrze. Starałam się wyprzeć te informacje z pamięci. I ja naprawdę tego nie rozumiem, czemu autor zdecydował się na taki zabieg. Nie widzę w tym sensu, bo przynajmniej w moim odczuciu nie dodaje to całości takiego dramatyzmu, co na przykład, w "Moulin Rouge!".
  Muszę oddać Markusowi Zusakowi to, że ma niezwykły styl pisania. Zwłaszcza to, jak porównywał dwie, wydawałoby się, kompletnie różne rzeczy było bardzo intrygujące. Skłaniało to do myślenia i takiej zadumy.
  Nie popadamy tu jednak w zbędne filozofowanie i to, że na każdej stronie trzeba dać co najmniej 5 "jakże głębokich" cytatów. Trzymamy się bezpiecznej granicy, gdzie czuć, że "Złodziejka książek" opowiada o takich kwestiach, jak człowieczeństwo, czy śmierć, ale nie robi tego w nachalny sposób.
  Doceniam w tej historii to, że nie osądza, nie zajmuje się polityką tylko po prostu opowiada o wojnie. Przedstawia ją jako piekło, w którym przede wszystkim cierpią cywile, nieważne, czy są po stronie "tego złego", czy "tego dobrego".
  Teraz się poprzyczepiam do takich małych szczególików, które jednak troszeczkę mi przeszkadzały podczas czytania. W tej powieści jest szalenie mało Hitlerjugend, czyli w takim dużym uproszczeniu organizacji młodzieżowej, która czci Hitlera. Bardzo mnie nurtowało podczas czytania jak ona działa, na czym to dokładnie polega i w ogóle, a niewiele nam o tym powiedziano.
  Ja dochodzę do wniosków, że Liesel ma chyba jakąś super moc, bo jej się udaje ukraść tylko dobre książki. Nie natrafiła na żadną złą powieść w trakcie całej tej historii. Jak to jest możliwe? Nie wiem, ale też bym tak chciała.
  Mimo, że większość "Złodziejki książek" nie porwała mnie tak bardzo, jak się tego po niej spodziewałam to zakończenie sprawiło, że płakałam i było mi bardzo smutno. Nie jest to ten typ powieści, który lubię najbardziej, ale i tak zachęcam do zapoznania się z nią, bo mimo tego, że nie jest to książka mrożąca krew w żyłach to na pewno jest bardzo wartościowa.

środa, 9 sierpnia 2017

IMIENINOWY BOOKHAUL!

  Hej, hej, jeszcze nigdy na moim blogu nie było bookhaulu, bo ja zawsze kupuję na raz 1-2 książki, więc robienie bookhauli nie miałoby sensu. Niedawno jednak miałam imieniny i w ramach prezentu mogłam sobie pozwolić na większą paczkę. Wszystko kupiłam na stronie taniaksiazka.pl, tam najczęściej kupuję, bo wydaje mi się, że mają bardzo dobre ceny tylko dostawa do domu jest trochę droga. Ale już bez dłuższych wstępów, zaczynajmy.
  Paczka przyszła do mnie jakoś dwa dni po tym, jak złożyłam zamówienie, więc bardzo szybko. No i, jak już do mnie dotarła to trzeba było ją rozbroić. W końcu po paru minutach udało mi się i moim oczom ukazały się piękne, cudowne książki...

  Pierwszą z nich jest "Simon oraz inni homo sapiens", którą zdążyłam już przeczytać i zrecenzować. Bardzo cieplutka powieść, idealna na lato. Dość długo zbierałam się, żeby ją przeczytać, bo zawsze było coś ważniejszego, ale teraz mam ją już za sobą i serdecznie polecam.
  Pamiętacie, jak kilka miesięcy temu po przeczytaniu "Dumy i uprzedzenia" obiecywałam, że zacznę czytać więcej Jane Austen? Było to na początku kwietnia, mamy sierpień...Ale lepiej późno niż wcale, a poza tym częściowo spełniłam to postanowienie, bo sięgałam trochę po klasyki. Teraz mam nadzieję, że Jane Austen powróci w wielkim stylu do mojego życia dzięki powieści..."Rozważna i romantyczna". Czytanie klasyków tym bardziej mi się opłaca, bo zdobią one moją półkę dzięki serii "Angielski ogród". Okładki z tego cyklu są naprawdę przepiękne.

  Następne są "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender". To też jest pozycja, którą długo czekała na to, że ja kupię. Słyszałam o niej wiele dobrego, praktycznie nie natrafiłam na żadną negatywną opinię, a nawet jeśli mi się ona nie spodoba to przynajmniej będzie ładnie wyglądać na regale. Te złote elementy są cudowne.
  Czas na książkę, o której w ostatnim czasie było bardzo głośno, a mówię tu o "Mojej lady Jane". Słyszałam, że jest bardzo zabawna, a ja bardzo sobie cenię jeśli w powieściach jest dużo humoru. Do tego, gdy słyszy się, że występuję tutaj postać, która w dzień jest człowiekiem, a w nocy koniem(lub na odwrót)...Słuchajcie, nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to brzmi co najmniej intrygująco. Poza tym, mamy tu brytyjską monarchię, co tam, że to nie jest historia oparta na faktach? Ja kocham brytyjską rodzinę królewską w każdym wydaniu.
  Niestety, moi Drodzy, dochodzimy już do ostatniej powieści, a jest nią pierwszy tom serii "Apollo i boskie próby", czyli "Ukryta Wyrocznia". Najbardziej znana seria Ricka Riordana, czyli "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" bardzo mi się podobała, z tego co pamiętam to przeczytałam ją chyba nawet 2 razy, więc nazwisko autora na okładce dobrze wróżyło.Nasłuchałam się też zachwytów Anity z Book Reviews i stwierdziłam, że co mi szkodzi. Podobno "Apollo" gwarantuje naprawdę częste wybuchy śmiechu, a poza tym, bardzo lubiłam te momenty w "Percym", gdy pojawiał się Apollo wraz ze swoim słonecznym maserati i powalającym na kolana wszystkie kobiety uśmiechem.
  Wszystko, co dobre kiedyś się kończy...Więcej w tej paczce już nic nie było. Mam nadzieję, że bookhaul Wam się spodobał. Zachęcam do obserwowania bloga i polubienia fanpage'a :)

niedziela, 6 sierpnia 2017

GEJE BEZ STEREOTYPÓW/"SIMON ORAZ INNI HOMO SAPIENS"- BECKY ALBERTALLI

  Hej, witam Was z recenzją książki "Simon oraz inni homo sapiens". Od bardzo długiego czasu chciałam ją przeczytać, głównie ze względu na jej tematykę(dla niewtajemniczonych- geje i te sprawy). Bardzo lubię, gdy powieści poruszają budzący emocje aspekt, a ta konkretnie robi to w niezwykle lekki sposób.
  Szesnastoletni Simon jest gejem, ale jeszcze nikomu tego nie zdradził. Od pewnego czasu koresponduje on z chłopakiem o pseudonimie Blue. Oboje przy wymienianiu maili zachowują anonimowość. Przez przypadek znajomy głównego bohatera, Martin odczytuje te wiadomości i używa ich by go szantażować. W zamian za milczenie Martina Simon ma zeswatać go ze swoją przyjaciółką, Abby.
  Wiem, fabuła tej pozycji nie zapowiada, że będzie ona czymś imponującym. Ot, zwyczajne życie nastolatka, który całkowicie przy okazji jest homo. I właśnie w tym, że ta historia jest taka zwyczajna tkwi cała jej wyjątkowość. Obecnie jest duży trend na książki trzymające w napięciu, pełne zwrotów akcji lub dramatyczne. Autorka nie udaje, że "Simon oraz inni homo sapiens" jest tego typu powieścią, co sprawia, że stanowi ona bardzo miły odpoczynek od tego wszystkiego.
  Ogólnie, relacja z Simonem jako postacią jest też taka przyjemna. Ta cała powieść jest bardzo przyjemna, jeśli mam być konkretna. Żywiłam do głównego bohatera takie uczucia, jakimi darzy się dobrego przyjaciela. Uśmiechamy się, gdy coś mu się uda, gdy jest w jakiejś krępującej sytuacji to mamy ochotę zapaść się razem z nim z zażenowania. To moje podejście do niego sprawiało też, że czasami w jakiś zabawnych momentach dostawałam głupawki i nie mogłam opanować śmiechu.
  Reszta postaci jest dość prosto rozpisana, nawet Simon nie ma jakiegoś rozbudowanego portretu psychologicznego. Wszyscy mają jakieś podstawowe, charakteryzujące ich cechy, ale nic więcej. Mogę jednak to wybaczyć, bo "Simon" jest dość krótką książką, ma chyba tylko 300 stron, więc trudno na takiej objętości wykreować jakiś super skomplikowanych, wielowymiarowych bohaterów.
   Becky Albertalli jednak dała radę stworzyć aż dwie postacie, które mnie denerwują. Jest to dość spore osiągnięcie, nagrodźmy ją brawami. Dziewczyny w tej powieści...One mnie załamują. Lea we wszystkich rozdziałach działała mi na nerwy, bo robi z siebie taką ofiarę losu zamiast wziąć się w garść. Abby z kolei była spoko, ale później jej nagle coś odwaliło pod koniec i się obraziła z jakiegoś bezsensownego powodu. Ja już nawet nie pamiętam, dlaczego tak się stało, bo to było tak absurdalne.
  Nie myślcie sobie jednak, że to jest taka błaha historyjka z dziewczynami strojącymi fochy i nic nie da się z niej wynieść. Na przykład, ja zawsze uważałam, że w Ameryce osoby homo nie są traktowane jako coś dziwnego, po prostu są i nikt nic do tego nie ma. Dla mnie w ogóle była to taka kraina tolerancji, a okazało się, że tak pięknie to tam jednak nie jest. Owszem, jest pewien progres w porównaniu z Polską, ale nie jest to jednak traktowane jako coś  całkiem zwyczajnego.
  Autorka trafnie zauważa i opisuje to w tej pozycji, że ludzie mają coś takiego jak wyjściowy typ człowieka. Chodzi o to, że widząc pierwszą lepszą osobę myślimy podświadomie, że jest hetero albo, że kobieta, o której ktoś opowiada, a my jej nigdy nie widzieliśmy jest biała. To jest bardzo interesujące zjawisko i nawet Paweł Opydo nagrał o tym film, do którego link daję tutaj.
  Dużym plusem tutaj jest to, że nie ma tu stereotypów na temat gejów. Simon jest zwykłym chłopakiem, ubiera się po męsku nie zachowuje się tak, że równie dobrze mógłby mieć napisane na czole: "Jestem gejem".
  Jeszcze ostatnie, co powiem to, że "Simon" ucierpiał przez tłumacza, który chyba ma z 70 lat i nie wie, jakim językiem posługują się nastolatkowie. Najczęściej raziło to w mailach, gdzie nawet raz zostało użyte wyrażenie: "dziedziczyć po kądzieli". Jestem pewna, że każdy by to zmienił na: "dziedziczyć po mamie".
  "Simon oraz inni homo sapiens" to bardzo przyjemna, lekka lektura, idealna na kaca książkowego, wakacje i inne takie luźniejsze klimaty. Można też niej dużo wynieść i ja serdecznie ją polecam.
 
 

sobota, 5 sierpnia 2017

PODSUMOWANIE LIPCA/2017

  Hej, hej, witam Was w tym trochę przykrym dla mnie podsumowaniu. Minęła niestety, już połowa wakacji, łączmy się w bólu...
Liczba przeczytanych stron: 3124
Przeczytane książki: 6
1. "Kiedy odszedłeś"- Jojo Moyes
Link do recenzji
2. "Folwark zwierzęcy"- George Orwell
Seria "Szklany Tron"- Sarah J. Maas:
3. "Szklany tron"
Link do recenzji
4. "Korona w mroku"
Link do recenzji
5. "Dziedzictwo ognia"
Link do recenzji
6. "Królowa cieni"
Link do recenzji
  Wow, w ogóle się nie spodziewałam, że przeczytałam w lipcu aż tyle stron. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy nie wkradł się jakiś błąd w obliczeniach, ale zawsze liczę to na kalkulatorze, więc raczej nie. Nie wiem, ale jestem naprawdę zdziwiona. Jest też ciemna strona medalu, bo więcej nie znaczy lepiej i nie przeczytałam w tym miesiącu ani jednej super dobrej książki.
Najlepsza książka miesiąca:
"Kiedy odszedłeś"- Jojo Moyes
  Być może pamiętacie, że w recenzji nie wypowiadałam się jakoś bardzo pozytywnie o tej powieści, ale w porównaniu z innym, które przeczytałam w lipcu to ta naprawdę wypada najlepiej. Wzbudziła we mnie najwięcej emocji, nawet się popłakałam, a ja lubię sobie popłakać przy lekturze, więc jest ok.
Najgorsza książka miesiąca:
"Szklany tron"- Sarah J. Maas
  Przyznaję, że to nie jest najgorsza powieść, którą przeczytałam w tym miesiącu, bo były gorsze. Po prostu czuję się oszukana przez tą książkę, ponieważ dała mi ona nadzieję. Po jej przeczytaniu myślałam, że cykl "Szklany Tron" ma potencjał i że będzie świetny. Tak bardzo się myliłam...
Muszę Was z wielkim żalem poinformować, że w tym podsumowaniu nie będzie kategorii "Najlepsza postać miesiąca", bo nie chcę znów dawać tego tytułu Lou, a tym bardziej nikomu ze "Szklanego Tronu".
Najgorsza postać miesiąca:
Chaol z serii "Szklany Tron"
  Mogłabym wybrać tutaj wiele postaci z tego cyklu, ale postawiłam na Chaola. Nie dość, że przez większość tej serii jest jakiś taki niemrawy, taki mało wyrazisty to, gdy w końcu zaczyna mieć jakąś osobowość to okazuje się, że jest on niezwykle denerwujący, głównie przez swoje poglądy i to, że zawsze uważa, że to on ma rację.
Najładniejsza okładka miesiąca:
  Nawet najładniejsza okładka lipca nie jest jakaś piękna. To były naprawdę pechowe 30 dni...
Najbrzydsza okładka miesiąca:
  Nie mam tu nic do powiedzenia...
  Słuchajcie, jeszcze mi się nie zdarzył tak zły miesiąc, jeśli chodzi o jakość przeczytanych historii. Trzymajcie kciuki, żeby w sierpniu było lepiej ;)

czwartek, 3 sierpnia 2017

"KRÓLOWA CIENI" SARAH J. MAAS, CZYLI O POŚLADKACH ROWANA?

  Hej, hej, witam Was w tym(przynajmniej u mnie) upalnym dniu. Gdy temperatura przekracza 30 stopni i nie jestem na wakacjach przez co nie mogę wskoczyć do wody to czuję się jak roztapiające się masło i to wcale nie jest przyjemne uczucie. Najgorzej jest jednak, gdy takiemu cierpieniu towarzyszy jeszcze czytanie złej książki, a taka właśnie dla mnie jest "Królowa cieni". Myślałam, że po "Dziedzictwie ognia" polubię "Szklany Tron", ale definitywnie się myliłam...
RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY POPRZEDNICH TOMÓW
  Celaena, obecnie nazywana Aelin powraca jako królowa Terrasenu z Wendlyn do Adarlanu, który jest teraz opanowany przez demony, Valgów. Jednocześnie intensywnie działa ruch oporu przeciw królowi, prowadzony przez Chaola. Aelin stawia sobie jako najważniejsze zadanie uwolnienie swojego kuzyna, Aediona ze szklanego zamku, a później połączenie z nim sił w walce o wolność swojej ojczyzny.
  Dla mnie ta powieść jest nudna jak flaki z olejem. Tu nawet nie chodzi o fabułę, bo ma miejsce tutaj wiele wydarzeń, które mogłyby mrozić mi krew w żyłach, trzymać w napięciu, czy w jakikolwiek inny sposób na mnie oddziaływać. I chyba odkryłam w czym jest problem.
  Ja po prostu nie lubię tych postaci. Może inaczej, źle to ujęłam. Są mi obojętne. Nie ma ani jednego bohatera, którego losem bym się przejęła. Wszyscy nic w sobie nie mają. Znacie pewnie takie postacie z jajem, z charyzmą... Tu takich nie znajdziecie, ale życzę powodzenia w dalszych poszukiwaniach.
  To, co mnie zdziwiło w tej pozycji to, że Aelin ma kuzyna, którego nie widziała od 10 lat, ostatni raz, gdy się z nim spotkała oboje byli dziećmi. Nie wie dokładnie na jakiego człowieka wyrósł, czy ona będzie go w ogóle lubić, ale postanawia dla niego zrobić ogromną akcję ratunkową, której towarzyszy spore ryzyko złapania. I nie wierzę, że to ze względu na więzy krwi, czy coś a tym stylu, bo w moim odczuciu nie jest to dziewczyna, która zwraca uwagę na sentymenty.
  Jeśli czytaliście recenzję "Dziedzictwa ognia" to pewnie wiecie, że shipowałam naszą główną bohaterkę i Rowana. Myślałam, że ta relacja będzie taka wyjątkowa, że oni tak do siebie pasują, że to będzie bardzo dojrzały związek. Tymczasem oni w większości rozdziałów zachowują się jak dwójka zakochanych w sobie gimnazjalistów. Ona ciągle się rumieni, on nie powie jej tego, co czuje wprost. Czułam się jakbym czytała o pierwszej miłości w jakiejś romantycznej młodzieżówce, a nie o uczuciu łączącym królową Terrasenu i wojownika, który ma 400 lat.
  Poza tym, niesamowicie irytują mnie bohaterki, które ciągle rozpływają się nad wyglądem swoich partnerów, bądź ogólnie mężczyzn. Z "Królowej cieni" najbardziej zapamiętałam to jak Aelin mówiła do siebie w myślach, że ręcznik pięknie podkreśla pośladki Rowana. Naprawdę, to była informacja, bez której nie mogłabym się obejść w swoim życiu, dziękuję, że pani Maas mi to uświadomiła.
  Nie chodzi tu o to, że mi przeszkadza, gdy postacie czują wobec siebie pociąg fizyczny, ale gdy czytam o takich spostrzeżeniach bohaterek to po prostu widzę je jako takie dziewczyny w klubie, które siedzą na kanapie, czy przy barze, sączą drinki i po kolei się za wszystkimi oglądają.
  Ja rzadko wykrywam błędy logiczne w książkach, ale tutaj zdarzyło się, że taki znalazłam i bardzo mi on przeszkadzał podczas czytania. Mianowicie chodzi mi o to, że Rowan oberwał strzałą...W ramię. No i ja sobie myślę: Ok, będzie żył, a nawet jak nie to "who cares"? Narrator jednak powiadamia nas, że jeśli byłby ustawiony choćby o centymetr inaczej to oberwałby w serce. Serce jest mniej więcej na środku klatki piersiowej, więc jeśli dostał w ramię to odległości od serca była mimo wszystko dosyć spora. A i jeszcze dowiadujemy się, że kuleje. Tak, dostał w ramię i kuleje. Jeśli ktoś wie, czemu tak się stało to niech napisze w komentarzu, chętnie się dowiem.
  Czytając "Królową cieni" uświadomiłam sobie, że ten główny zły, czyli król Adarlanu też nie jest za dobrze wykreowany. Mogę o nim tylko powiedzieć tyle, że jest okrutny, żądny władzy i jeszcze może się złowrogo zaśmiać, żeby dodać sobie grozy. Nie odróżnia się niczym wśród innych czarnych charakterów, o których do tej pory czytałam.
  Podsumowując, nie zamierzam póki co czytać ostatniego tomu. Czwarta część skutecznie mnie od tego pomysłu odciągnęła. Jeszcze jak popatrzę na ilość stron to tym bardziej nie chcę się w tą historię dalej zagłębiać. Znając ostatnie tomy tego typu serii to pewnie będzie jakaś wojna, później ostateczna bitwa, w międzyczasie może ktoś zginie, ale mnie to i tak nie ruszy i koniec końców wygrają i będą żyć długo i szczęśliwie. Umieściłam cykl "Szklany Tron" na najniższej półce mojego regału, Półce Hańby i nie wiem, czy ostatecznie nie wyniosę go na strych, bo szkoda mi na niego miejsca.