Hej, hej, słuchajcie dzisiaj będzie niespodziewany post zarówno dla mnie, jak i dla Was. Ci, którzy czytają tego bloga już od jakiegoś czasu pewnie wiedzą, że od czasami lubię sobie pogadać o jakimś serialu. Dzisiaj będzie akurat o "The End of the F***ing World". W noc z piątku na sobotę nocowałam u znajomej i stwierdziłyśmy, że sobie go obejrzymy, bo łącznie pierwszy sezon trwa około 2 godzin. Niestety, po godzinie zachciało nam się spać, ale postanowiłam go dokończyć na drugi dzień na własną rękę. Hurtem obejrzałam 8 odcinków trwających 20 minut i powiem Wam, że jestem zachwycona.
James ma 17 lat i jest pewny, że jest psychopatą oraz chce zamordować Alyssę, swoją rówieśnicę o ciętym języku i głośnym sposobie bycia. Pewnego dnia dziewczyna chce uciec z domu i zabiera ze sobą Jamesa w roli towarzysza. Gdy włamują się do luksusowo urządzonego domu wplątują się w morderstwo, co sprawia, że muszą uciekać jeszcze dalej.
Dla mnie ten serial jest hołdem do takiego pragnienia wolności, które odczuwa wiele osób, a zwłaszcza w wieku nastoletnim. Ta cała podróż jest taką wędrówką przez charaktery głównych bohaterów oraz to, jak oni się zmieniają. Jest ona pełna metafor i symboli. Naprawdę ciężko mi się o niej wypowiedzieć, bo aż brakuje mi słów na to by określić jak bardzo jest ona poruszająca i jak silne emocje we mnie wywołuje.
Jestem zakochana w stylistyce tego serialu, czuć powiew takich lat 70., może 80. Kadry są absolutnie przepiękne, niektóre ja bym sobie wydrukowała i powiesiła na ścianie w pokoju, bo to jest po prostu dzieło sztuki. "The End of the F***ing World" w ogóle bardzo mi się kojarzy z Laną del Rey, nie do końca wiem dlaczego, ale jestem przekonana, że jej fanom ta produkcja się spodoba.
Bohaterowie są niezwykle wyraziści, James i Allysa są swoimi całkowitymi przeciwieństwami, a mimo to łączy ich naprawdę silne uczucie. Główna bohaterka to jest w ogóle dla mnie mistrzostwo świata, strasznie ją polubiłam mimo tego, że jest niezwykle wulgarna.
Tym sposobem przechodzimy do czegoś, o czym nie można zapomnieć mówiąc o tym serialu. To generalnie chyba jest dramat, przynajmniej ja go tak odbieram jednak są tu akcenty komediowe. Nie jest to kompletnie moje poczucie humoru, ale wprowadzało to taki luz do tej całej historii, bo podejrzewam, że gdyby nie było tu takiego czegoś to widz mógłby się czuć przytłoczony.
"The End of the F***ing World" to przepiękna historia o dwójce młodych ludzi, o dojrzewaniu, odkrywaniu swojej osobowości, ale też o tej wolności, o której mówiłam na początku. Ja niesamowicie się identyfikuje z tą ucieczką bohaterów od swojego życia, co nie znaczy, że moje życie jest złe, ale chyba każdy miał kiedyś takie coś, co by było gdyby po prostu wziął samochód, czy wsiadł do pociągu i pojechał przed siebie. Ogromnie Wam polecam tą produkcję, bo jest to jedna z takich, o których długo nie można zapomnieć.
Widzę kolejną już pochlebną opinię na temat tego serialu, chyba obejrzę w wolnej chwili :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę gorąco cię do tego zachęcam ;)
UsuńPozdrawiam cieplutko <3