środa, 25 października 2017

O WALCE KOBIET W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ/"SŁOWIK" KRISTIN HANNAH

  Hej, hej, jeśli jesteście już dłużej na tym blogu to pewnie wiecie, że ja od czasu do czasu lubię sobie przeczytać coś związanego z II wojną światową. Kiedyś w ogóle wszystkie książki, które czytałam działy się właśnie w tych czasach. Teraz nie pochłaniam ich już w tak wielkich ilościach, ale stare nawyki trochę się mnie trzymają, więc zapraszam na recenzję "Słowika" Kristin Hannah.
  II wojna światowa, Francja. Dwie siostry, Vianne i Isabelle zamierzają ją przetrwać na zupełnie różny sposób. Pierwsza chce, nie rzucając się nikomu w oczy, czekać na powrót męża z wojska oraz opiekować się córką, Sophie. Młodsza natomiast chce ryzykować własnym życiem byleby tylko wyzwolić Francję spod panowania hitlerowców. Ich odmienne charaktery całkowicie się nawzajem wykluczają, gdy w domu Vianne ma kwaterować niemiecki oficer.
  Mnie ta powieść od razu wciągnęła, jest dużo akcji zwłaszcza, jeśli chodzi o momenty z Isabelle. Generalnie jest to wszystko podzielone tak, że jedna część rozdziału jest o jednej siostrze, a druga o drugiej. Styl autorki ma w sobie coś takiego, że po prostu ciężko się oderwać i mimo tej trudnej tematyki "Słowika" czyta się go bardzo lekko.
  Zdecydowanie największym plusem tej powieści są bohaterki. Oznaczają się tym, że mają w sobie dużo realności, ale też wiecie, ja nigdy nie chcę, żeby postacie były zbyt autentyczne, bo wtedy wydają mi się za bardzo zwyczajne. One łączą w sobie tą prawdziwość, wyjątkowość i  jedyny w swoim rodzaju heroizm bohaterów książkowych.
  Ogólnie obie siostry mają bardzo dokładnie sprecyzowane osobowości, które współistnieją ze sobą na zasadzie przeciwieństw. Na początku uwielbiałam Isabelle. Bardzo często nie przepadam za postaciami, które są impulsywne, bo wydaje mi się, że one po prostu nie myślą, ale z nią było inaczej. Znała ryzyko swoich czynów, ale mimo to się na nie decydowała, bo była bardzo odważną kobietą. 
  Z kolei Vianne...W pierwszych rozdziałach zwyczajnie jej nie znosiłam. Naprawdę mnie denerwowała, bo była strasznie tchórzliwa, w ogóle nie chciała walczyć w żaden, nie wiadomo nawet jak mały sposób. Prawdopodobnie na jej miejscu zachowywałabym się tak samo, ale wiecie oczekuję, że zmyślone postacie będą lepsze od prawdziwych. A jeszcze jak była akcja z pewną listą to myślałam, że po prostu ją uduszę(nie mówię, o co chodzi, bo spoilery są be). Była taka naiwna, ale później sytuacja się zmieniła i finalnie uważam ją za bardzo dobrą osobę. Ogólnie, obie kobiety przez całą książkę stają się lepszymi wersjami siebie.
  Czymś, co mnie zdziwiło było to, że autorka dosyć brutalnie opisuje koszmar wojny. Przyznaję, że myślałam stereotypowo, ponieważ jest ona kobietą, więc stwierdziłam, że wszystkie rzeczy bardziej drastyczne będą opisane raczej pobieżnie. Ona nie dość, że nie unika ich to jeszcze bardzo szczegółowo je odzwierciedla.
  Ogólnie muszę przyznać, że ta historia przypominała mi trochę tą przedstawioną w "Dziewczynie, którą kochałeś" Jojo Moyes. Pomimo, że tam w ogóle był też bardzo ważny wątek współczesny, ale są takie elementy, które były podobne w obu tych tytułach. Tam też w domu bohaterki kwaterował Niemiec, też żyła w mały miasteczku. Nie wiem, która z tych dwóch wyszła pierwsza, ale powiedzmy, że tego podobieństwa nie traktuję ani jako zalety, ani jako wady. Taka tylko ciekawostka.
  Podsumowując, "Słowik" jest bardzo mądrą książką i wydaje mi się, że warto się z nią zapoznać. Nie wywołała we mnie jakiejś olbrzymiej porcji emocji, ale wystarczająco, żebym była nią zainteresowana. Jeśli te czasy Was ciekawią i tematyka Wam odpowiada to czytajcie :)
  Jeszcze miałabym do Was tak na koniec prośbę. 4 listopada blog będzie miał swoje pierwsze urodzinki i z tego względu chciałabym prosić te osoby, które czytają moje wpisy, ale mnie nie obserwują, żeby kliknęły ten niebieski guziczek po prawej, bo bardzo bym się cieszyła gdybym dobiła do liczby 40 obserwatorów. Miałabym podwójny powód do świętowania ;)
  
  
  
  

sobota, 21 października 2017

MOJE ŻYCIE TYTUŁAMI KSIĄŻEK TAG

  Hej, hej, dziś przygotowałam dla Was tag, w którym będę nadawać różnym sferom mojego życia tytuły książek. Kategorie są trudne, czasami było naprawdę ciężko coś znaleźć, ale starałam się brać pozycje z mojej półki, a nie takie, których nie mam. A teraz, bez dłuższych wstępów zaczynajmy!

1. Tytuł, który ogólnie opisuje całe Twoje życie.
  Moim zdaniem, ogólnie moje życie idealnie opisuje tytuł "Poradnik pozytywnego myślenia". Nie jestem, co prawda jakąś wielką optymistką, powiedziałabym, że raczej realistką, ale niedawno powiedziałam coś w stylu, że jeśli tam na górze faktycznie ktoś jest i patrzy na mnie to on musi po prostu sikać ze śmiechu. Serio, moje życie jest raczej takie pozytywne, jest dużo żartów, ja bardzo często staram się obracać moje wypowiedzi w jakiś zabawny sposób. Generalnie, jest bardzo ok.
2. Tytuł, który opisuje Twój perfekcyjny weekend.
  Raczej nie jestem typem imprezowicza, bardziej taki kanapowiec ze mnie, ale łapię się czasami na tym, że chcę mi się wyjść na jakąś imprezę, czy coś. Mój weekend byłby połączeniem szaleństwa i spokoju, a to perfekcyjnie oddaje tytuł "Rozważna i romantyczna". Można dać się ponieść emocjom i być spontanicznym jednak wszystko trzeba robić z rozwagą, a poza tym ja wiem, że nawet jak gdzieś wyjdę to chętnie później wracam pod mój ciepły koc.
3. Przygoda, na która chciałabyś się wybrać.
  Ja uwielbiam podróżować, więc taką przygodą byłaby "Podróż Wędrowca do świtu", czyli jedna z części "Opowieści z Narnii". Naprawdę mam takie swoje perełki, jeśli chodzi o miejsca, które chciałabym zobaczyć i myślę, że odwiedzenie ich by było jedną wielką przygodą.
4. Nazwij swoje dzieci imionami z tytułów książek.
  Nie wiem, czy powinnam wymienić wszystkie imiona, które pojawiają się w tytułach na mojej półce... Dobra, wyliczę wszystkie, a później wybiorę najlepsze. Te imiona to: Harry, Ania, Matylda, Felix, Net, Nika(nie wiem, czy te dwa to imiona), Rosie, Percy, Ronja, Mikołajek, Benedict, Lolita, Marilyn, Simon, Jane i Ava. O kurczę, dużo tego! Najbardziej prawdopodobne jest, że bym wybrała imię Rosie, Marilyn i Percy, ewentualnie jeszcze Harry i Benedict.
5. Twoja idealna praca.
  Myślę, że taką pracą byłaby dla mnie "Złodziejka książek", bo czasami, gdy patrzę na te ceny...Po prostu aż chodzą mi po głowie myśli o napadzie na księgarnię :D A gdybym jeszcze dostawała za to pieniądze to w ogóle byłoby świetnie ;)
6. Miejsce, które chciałabyś odwiedzić.
  Takim miejscem by była chyba "Biblioteka dusz". Wiem, że brzmi trochę przerażająco i makabrycznie, ale czasami serio jestem ciekawa jakby się gadało z ludźmi, którzy żyli w dawnych czasach. I te zastępy dżentelmenów...Generalnie uważam, że powinno panować równouprawnienie płci, ale czasami chce się jednak być traktowanym jak księżniczka.
7. Tytuł, który opisuje Twoje życie miłosne.
  Na początku chciałam tu dać "Sto lat samotności", ale jak sobie o tym pomyślę to nie jest aż tak źle, a poza tym moje życie to w końcu "Poradnik pozytywnego myślenia". Zdecydowałam się, więc na "Zanim się pojawiłeś". Czekam na tą jedyną osobę, z którą będę mogła spędzić całe swoje życie. Mimo to "czuję się czasami jak właśnie taka księżniczka w wieży, bo czekam, czekam i czekam i nikt nie przychodzi" :D P.S. Cytat świetnej Billie Sparrow, polecam kanał na yt.
8. Pytanie, które sobie zadajesz.
  O, to było ciężkie...Mało jest powieści z pytaniami w tytułach. Wiecie co? Poddaję się. Nie ma takiej książki ani u mnie na półce, ani nie chcę żadnej takiej przeczytać, trudno.
9. Nazwa Twojego królestwa.
  Postawię na "Miasto szkła", bo wyobrażam sobie te wszystkie budynki ze szkła i to by wyglądało pięknie, a poza tym, nie potrzebuję jakiegoś imperium, miasto najzupełniej mi wystarczy.
10. Nazwa Twojego zespołu muzycznego.
  Chyba wybiorę tytuł "Papierowe miasta", bo jest krótki, chwytliwy, ma w sobie nutkę tajemniczości. A jeszcze gdyby zmienić to na angielską wersję, czyli "Paper Towns" to już w ogóle byłoby super.
11. Twój aktualny nastrój.
  Z niecierpliwością czekam na Halloween, odliczam dni do tego mojego drugiego ulubionego święta. Akurat tak się składa, że ten post dodaję 21 października, więc tytuł, który wspaniale tu pasuje to "Dzień 21".
12. Twoja najlepsza przyjaciółka opisana tytułem.
  Gdyby był taki tytuł książki jak "Pani sarkazm" to byłoby to idealne w tym przypadku. Długo się zastanawiałam, bo nie chciałam jej tu zbytnio słodzić, a zarazem nie być taką całkiem bez uczuć, więc zdecydowałam się na "Wierną". Jest bardzo lojalna, szczera, nigdy mnie nie okłamuje i wiem, że mogę jej ufać. Przy okazji, pozdrawiam ją. Dobra, bo zbyt sentymentalnie się zrobiło. Przechodzimy do następnego pytania.
13. Twój ulubiony kolor.
  Muszę wybrać tytuł nie z mojej półki, a jest nim "Czerwień rubinu". Naprawdę czerwony razem z białym i czarnym to moje ulubione kolory i one dominują też w moim pokoju. Dodatkowo, moim ulubionym kamieniem szlachetnym zawsze był rubin.
14. Jak do tej pory postrzegasz 2017 rok?
  2017 rok już się kończy i minął mi bardzo szybko, więc postawię na książkę, której nie czytałam, a jest nią(wstyd się przyznać) "Przeminęło z wiatrem".
15. Plany na zimę.
  Zima jest czasem, gdy wychodzę ze swojego kokonu o nazwie "Nienawidzę sportu!", by pojeździć na nartach. Góry zawsze w zimę mnie do siebie wzywają, więc tytuł "The Call. Wezwanie" pasuje jak ulał.
16. Cel na 2018 rok.
  Ja nigdy nie mam postanowień noworocznych ani czegoś w tym stylu, więc nie mam pojęcia, co mogłabym tu dać.
  Niestety, tym niefortunnym akcentem muszę zakończyć ten tag. Mam nadzieję, że Wam się podobało. Zapraszam do obserwowania, komentowania i odwiedzania fanpage'a :)

wtorek, 17 października 2017

"DWANAŚCIE PRAC HERKULESA" AGATY CHRISTIE#KRWAWAJESIEŃ

  Hej, hej, jak wiecie rozpoczęłam we wrześniu na moim blogu cykl "Krwawa jesień". Planując go pomyślałam, że muszę przeczytać jakiś klasyczny kryminał, więc moje myśli od razu powędrowały w stronę Agathy Christie. Akurat tak się złożyło, że właśnie mam zaraz omawiać w szkole "Dwanaście prac Herkulesa" tejże autorki, więc uznaję to za bardzo korzystny dla mnie zbieg okoliczności. Niestety, znowu nie mam dla Was żadnego zdjęcia, bo czytałam tą książkę na telefonie, więc sami rozumiecie.
  "Dwanaście prac Herkulesa" to tuzin opowiadań o losach prywatnego detektywa, Herkulesa Poirot. Zamierza on przejść na emeryturę, ale przed tym chce zrobić coś wielkiego w swojej karierze. Postanawia rozwiązać takie sprawy, które będą związane z dwunastoma pracami jego starożytnego imiennika.
  Wydaje mi się, że wiecie mniej więcej, jak czytelnik się czuje poznając jakieś opowiadania. Mają one swój urok, to prawda, ale nie będą miały jakiejś bardzo skomplikowanej akcji, bo zazwyczaj są krótkie.
  Muszę przyznać Agacie Christie, że mimo tego, że w każdej historii pojawiają się inne postacie poboczne to ona potrafi błyskawicznie nadać im jakieś cechy charakteru i sprawić, by nie były nijakie. Oczywiście, nie będą one jakoś genialnie skonstruowane i bardzo wielowymiarowe, ale powiedzmy, że nie jest to za bardzo możliwe w przypadku opowiadań.
  Może powiecie, że teraz jestem przewrażliwiona, być może, ale mi ta pozycja przypominała przygody Sherlocka Holmesa. Nie wiem czemu, ponieważ te dwie historie kompletnie się od siebie różnią, a poza tym, autorka bardzo często nawiązywała do twórczości Arthura Conana Doyle'a, a raczej by tego nie robiła gdyby za bardzo się nim inspirowała.
  Czymś, co mi przeszkadzało było to, że nie ma w tych opowiadaniach prawie w ogóle pokazanego procesu dedukcji. Jest to na zasadzie: "Mamy zagadkę do rozwiązania, a kilka stron później zagadka rozwiązana". Nie ma za bardzo tego etapu łączenia faktów i rozważania różnych scenariuszy.
  "Dwanaście prac Herkulesa" czyta się naprawdę bardzo szybko, łatwo i przyjemnie. Mimo, że ja raczej preferuję powieści, gdzie historia tak jakby tworzy całość to i tak ta pozycja całkiem mi się podobała. Kompletnie niezobowiązująca, na kaca albo w te chwile, gdy macie milion książek do przeczytania, ale do żadnej Was jakoś specjalnie nie ciągnie.
  To już koniec tej bardzo szybkiej recenzji. mam nadzieję, że Wam się podobało. Zapraszam do przeczytania innych postów i na fanpage'a(link gdzieś po lewej stronie).

niedziela, 15 października 2017

"DZIEWCZYNA Z POCIĄGU" PAULI HAWKINS#KRWAWAJESIEŃ

  Hej, hej, chyba każdy słyszał o książce, jaką jest "Dziewczyna z pociągu". Jest to chyba najczęściej hejtowana, na równi z "50 twarzami Greya". pozycja w gronie książkoholików. Mimo to postanowiłam sprawdzić, czy faktycznie jest aż tak zła, jak wszyscy mówią.
  Rachel codziennie jeździ do pracy tym samym pociągiem. Mija wtedy dom pewnego małżeństwa, których "roboczo" nazywa Jason i Jess. Uważa ich za ideał związku, lecz pewnego dnia widzi jak Jess całuje się z innym mężczyzną. Jakiś czas później główna bohaterka dowiaduje się, że kobieta zaginęła.
  Zacznę od tego, czy było nudno. Raczej nie, szybko mi się to czytało i tak jakby troszkę się wciągnęłam w tą historię. Dużym minusem jest natomiast to, że nie ma tu emocji, autorka nie buduje żadnego napięcia. Moim zdaniem, właśnie to jest najważniejsze w kryminałach, thrillerach. Ta stopniowa narastająca niepewność i niepokój.
  Może też to, że nie ma tej adrenaliny jest spowodowane tym, że niezbyt przywiązujemy się do postaci. Rozumiem, że Rachel miała był alkoholiczką i jest to dość istotne dla fabuły, ale nie można przesadzić i pokazywać najważniejszą postać w całkowicie złym świetle. Ja się czułam jakby Paula Hawkins mówiła do mnie: "Spójrz jaka ta Rachel jest żałosna, znowu nie pamięta, co wczoraj robiła". W tym momencie czytelnik nie kibicuje tej bohaterce, więc gdy dzieje się z nią coś złego to kompletnie na to nie reaguje i jest mu to obojętne.
  Zarzutem, który często słyszałam wobec tej pozycji jest to, że jest ona przewidywalna. Podkreślę tutaj, że nie czytam zbyt wielu kryminałów, więc tak jakby nie znam schematów, które mogą się pojawić w danej książce. Ja nie umiałam przewidzieć zakończenia, chociaż miałam pewną teorię, ale okazała się ona błędna. Gdy dowiedziałam się, kto jest winny przestępstwa to miałam tylko takie: "Aha, spoko, możemy się rozejść do domów".
  Nie mogę tu pominąć jednak tego, że bardzo podobało mi się to, co się stało z osobą, która była winna zbrodni. Naprawdę się tego nie spodziewałam i pomyślałam: "Wow, to było mocne".
  "Dziewczyna z pociągu", jak dla mnie nie jest zła. Jest po prostu za bardzo reklamowana przez, co ludzie spodziewają się po niej czegoś genialnego i według mnie, właśnie dlatego głównie jest ona tak nienawidzona. W ogóle ta rekomendacja Stephena Kinga na okładce to jest po prostu śmiech na sali. Nie mam pojęcia, ile mu musieli zapłacić, żeby to napisał, ale pewnie dosyć sporo.
  Moim zdaniem, ta powieść miała potencjał, był to debiut, więc myślę, że z czasem Paula Hawkins zauważy swoje błędy i już nie będzie ich popełniać pisząc kolejne tytuły.

sobota, 14 października 2017

OKŁADKOVE LOVE#3

  Hej, hej, wiem, trochę długo się zeszło zanim zebrałam taką ilość okładek, żeby zrobić kolejny post z cyklu "Okładkove love", ale na szczęście już je mam, więc zobaczmy je i oceńmy.
  Zacznę od książki, która chyba najdłużej czekała, żeby znaleźć się w tym zestawieniu, a mianowicie są to "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender". Pozytywny akcent na początek, bo uwielbiam oprawę graficzną tej powieści. Jest naprawdę bardzo skrupulatnie wykonana. Te złote elementy, w każdym możliwym miejscu jakiś akcent w postaci pióra. I jeszcze do tego struktura tej okładki  jest taka bardzo specyficzna, bo jest trochę szorstka, a nie całkiem gładka. Po prostu cudo!


  Oprawa graficzna, "Małego życia" jest bardzo prościutka, ale uwielbiam okładkę tej pozycji. Jest ona bardzo zwyczajna, ale jakoś to połączenie twarzy z miejscami w Nowym Jorku w pewien sposób mi przypasowało. Wiecie, ja kocham to miasto, jest chyba jednym z tych zakątków na świecie, które najbardziej chcę odwiedzić. Jedyne do czego mogę się tutaj przyczepić to, że jeśli chodzi o treść to w moim odczuciu jest tam bardzo mało klimatu tego miejsca, więc to, żeby umieszczać je na okładce jest trochę nietrafione, ale już nie będę narzekać.
  Teraz przyszedł czas na polskie okładki, a w tym wpisie będą aż dwie. Pierwszą jest ta od "Behawiorysty" Remigiusz Mroza i może ona na żywo nie prezentuje się aż tak super, ale na zdjęciach, jak dla mnie, wygląda obłędnie. Też bardzo pasuje do treści, ta zakrwawiona nuta wielokrotnie się pojawia. Według mnie, byłoby lepiej dla całej oprawy, gdyby ta książka była twarda, a nie miękka i w większym formacie. Też jak ja czytałam przeszkadzało mi to, że właśnie ta powieść jest mała, ale gruba i właśnie dlatego musiałam złamać grzbiet(!), a ja nigdy ich nie łamię.
  Tak, jak mówiłam teraz druga okładka "made in Poland". Umówmy się, jak dla mnie, nie jest ona jakaś piękna, bo żółty to zdecydowanie nie mój kolor, powiedziałabym nawet, że go nie lubię. Nie będę jednak krytykować tej oprawy, bo było widać, że wydawnictwo miało na nią pomysł, a mianowicie tytuł nie jest napisany, lecz wycięty w okładce i tak jakby na jego miejsce wchodzi rysunek głównej bohaterki. Mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi. Nie spotkałam się chyba jeszcze z takim zabiegiem, więc to doceniam, a tym bardziej mi to imponuje, że spotkałam się z tym w polskiej książce.
Przykład 100 razy lepszego zdjęcia<3

  Ostatnią okładkę muszę tu dodać z dużym bólem serca, ponieważ jest to okładka biografii Benedicta Cumberbatcha. Mimo tego, że jest on niesamowicie przystojny i jego obecność zawsze sprawia, że oceniam coś bardziej pozytywnie to ta oprawa jest po prostu zła. Zacznę od tego, że ja nie wiem skąd autor tej książki wziął to zdjęcie. Benedict ma tyle zdjęć, na których wygląda 100 razy lepiej i są tak piękne, ale nie on wziął akurat to, które jest średnie. Poza tym, jego zdjęcie jest tak chamsko wklejone na tło z jakimś starym domem i to zupełnie do siebie nie pasuje zwłaszcza, że Benedict na tej fotografii jest w garniturze.
  I to już koniec tego posta. Mam nadzieję, że okładkowe sroki są usatysfakcjonowane, bo w większości okładki w tym wpisie były świetne  ;)

wtorek, 10 października 2017

PSYCHOFANKA CZYTA BIOGRAFIĘ/"BENEDICT CUMBERBATCH. BIOGRAFIA" JUSTINA LEWISA

  Hej, hej, dziś przychodzę do Was z czymś nietypowym, niespotykanym, wyjątkowym(przynajmniej na moim blogu). Biografia, tego jeszcze nie było. Od pewnego czasu jestem ogromną fanką Benedicta Cumberbatcha, uważam go za ideał pod każdym możliwym względem. Na wstępie pozdrowię wszystkie Cumberbitches/Cumberbabes, które weszły w tą recenzję, bo wszystkie nas łączy miłość(miłość w sensie "miłość" nie miłość. Wiecie, o co mi chodzi) do jednego faceta.
  Normalnie dałabym w tym momencie opis fabuły, ale, że jest to biografia to go nie dam. Może wyjaśnię pokrótce, dla tych, którzy tego nie wiedzą(jak można tego nie wiedzieć?!), kim jest Benedict Cumberbatch. Jest aktorem teatralnym, filmowym. Największą sławę przyniosła mu chyba główna rola w "Sherlocku"(gdzie właśnie ja go poznałam<3), ale grał też w filmie "Gra tajemnic"(Jest wspaniały, polecam) o Alanie Turingu oraz niedawnej produkcji Marvela, czyli "Doctor Strange". Ubóstwiany przez tysiące kobiet, z cudowną osobowością, wyglądem i głosem. I jest naprawdę świetnym aktorem.
  Na początku obawiałam się, że ta książka będzie nudna. Z ciężkim sercem muszę przyznać, że Benedict to nie jest ktoś jak Steve Jobs albo Marilyn Monroe. To są naprawdę kultowe postaci i choćby nie wiem, jak dobrym aktorem by on był, jak pozytywną osobą i jak przystojnym mężczyzną to nadal pozostaje jedynie jednym z wielu aktorów. Jego droga do sławy przebiegała podobnie jak u innych tego typu osób.
  Na początku wydawało mi się, że moje obawy, że ta pozycja będzie nieinteresująca się spełnią. Musieliśmy przejść przez wszystkie szkoły, gdzie Benedict wiadomo, grywał w różnych przedstawieniach, ale były one tu przedstawione praktycznie w formie wymieniania ich wszystkich po kolei ze śladowym rozwinięciem, a to sprawiało, że czytało to się trochę jak listę wszystkich krajów Unii Europejskiej.
  Później jednak sytuacja się zmienia i o następnych rolach jest powiedziane już dużo więcej. W ogóle najbardziej podobały mi się rozdziały, gdzie była mowa tylko o jednej, bardzo znaczącej dla jego życia produkcji typu "Sherlock", czy "Koniec defilady".
  Od tego samego momentu zaczęłam bardzo szybko pochłaniać tą lekturę. Leciutko się to czytało, bez stresu, że nagle główny bohater zginie. Po prostu całkowity relaks.
  Rzeczą, która bardzo mnie zdziwiła było to, że nie było tutaj żadnych zdjęć. Przyszła do mnie ta książka, ja ją otwieram, przewracam kartki i z coraz większą desperacją szukam jakiś fotografii, a tu nic. Nie, moim zdaniem, biografia powinna mieć co parę stron dodany jakiś obrazek.
  Ogólnie, trochę się łudziłam, że może Benedict miał jakiś swój udział w pisaniu tej pozycji. Niestety, tak jak myślałam, moje przypuszczenia okazały się błędne. Na szczęście, są przytaczane tutaj dość często jego wypowiedzi, co dodaje całości takiego "Cumberbatchowego" charakteru. Poza tym, wszystko, co pochodzi od Benedicta jest dla każdej rzeczy jako wartość dodana.
  Generalnie, moim celem było dowiedzenie się jak najwięcej o tej niesamowitej osobie i faktycznie było tu opisanych sporo rzeczy, o których nie wiedziałam, ale też niektóre fragmenty wywiadów kojarzyłam i byłam wtedy z siebie taka dumna. Ta biografia też pozwoliła mi spojrzeć na Benedicta inaczej, zobaczyć, że nie zawsze jest taki słodki i milusi, jak w programach typu "The EllenShow"(który swoją drogą kocham<3). Potrafi dać jakiś cięty komentarz, ale to sprawiło, że zaczęłam na niego patrzeć bardziej jak na zwykłego człowieka, a nie jak na jakiś ideał zrzucony kobietom na Ziemi z niebios. Nie znaczy to, że w jakiś sposób przestałam go lubić, bo wciąż kocham go całym moim serduszkiem, a powiedziałabym nawet, że moja sympatia do niego wzrosła, bo mam takie: "Wow, on jest normalnym facetem z wadami, a mimo tego jest taki super".
  Podsumowując, jeśli jesteście jedną z Cumberbitches/Cumberbabes to przeczytajcie tą książkę, jeśli nie to możecie sobie darować, a ja się już z Wami żegnam razem z puszczającym oko Benedictem <3

sobota, 7 października 2017

PODSUMOWANIE WRZEŚNIA/2017

  Hej, hej, mam dobrą wiadomość, już miesiąc szkoły za nami, mam nadzieję, że u Was nie było jakoś bardzo źle. Damy radę, z każdym dniem jesteśmy coraz bliżej wakacji. Wydaje mi się, że mimo tego, że mam teraz zdecydowanie mniej wolnego czasu to moja czytelnicza sytuacja nie wygląda jakoś tragicznie, jeśli chodzi o jakość i ilość.
Liczba przeczytanych stron: 2331
Przeczytane książki: 5
1. "Małe życie"- Hanya Yanagihara
2. "Behawiorysta"- Remigiusz Mróz
3. "Zemsta"- Aleksander Fredro
Recenzji nie ma i nie będzie ;)
4. "Żniwiarz: Pusta noc"- Paulina Hendel
5. "To, co zostawiła"- Ellen Marie Wiseman
  Jak na mnie to w tym miesiącu przeczytałam strasznie dużo polskich powieści. To jest naprawdę niespotykane w moim przypadku. Wiadomo, już wpadła lekturka w postaci "Zemsty". Ja nawet nie będę tego komentować...Nie lubię pozycji pisanych wierszem, bo po prostu to mnie rozśmiesza, nie wiem, czemu. Szczególnie zapamiętałam fragment tego typu:
Osoba nr 1: (Coś mówi), mocium panie!
Osoba nr 2: Tu śniadanie!
Osoba nr 1: Ach, śniadanie!
Myślałam, że się zsikam ze śmiechu jak to czytałam. Dobra, ale już nie będę się dłużej pastwić nad tym tytułem, przejdźmy do kategorii.
Najlepsza książka miesiąca:
"Małe życie"- Hanya Yanagihara
  Wybór w tej sprawie był praktycznie oczywisty, bo mimo tego, że "To, co zostawiła" też mnie poruszyło to jednak "Małe życie" zrobiło to samo, ale na zdecydowanie większą skalę. Naprawdę ta powieść jest przerażająca, porusza tak wiele problemów i ciężkich tematów, że to jest aż niesamowite. Owszem, nie czyta się tego lekko, jest to coś bardziej "ambitnego", ale wciąga i naprawdę warto, bo dotyka takich strun w czytelniku i wywołuje takie emocje, że jesteśmy wręcz zamurowani podczas czytania. Poza tym, raczej na pewno będziecie płakać, a to moim zdaniem, jest najlepsza rekomendacja jaką mogę dać.
Najgorsza książka miesiąca:
"Behawiorysta"- Remigiusz Mróz
  Przykro mi to mówić, ale tak polska książka jest najgorszą książką miesiąca, a jeszcze nasze ojczyste pozycje dostaną Złotą Malinę w jeszcze innej kategorii. Tym bardziej jest mi smutno z tego powodu, bo "Behawiorysta" otworzył mój cykl "Krwawa jesień", w ramach którego czytam w miesiącu co najmniej jeden kryminał. Nie powiem, że ta powieść jest zła, ale jest taka nijaka, rozlazła, ślamazarna. Jak kisiel(P.S.Nie lubię kiślu). Niby coś tam się dzieje, ale sposób prowadzenia narracji jest tak obdarty z emocji, że tego po prostu nie da się z przyjemnością czytać. Jakby co, "Zemsty" tu nie zaliczam, bo tak jakby lektury to jest osobna kategoria i jak "Behawiorysta" ma zero punktów to "Zemsta" ma minus 10.
Najlepsza postać miesiąca:
Jude z "Małego życia"- Hanya Yanagihara
  Ta postać jest tak dokładnie stworzona i rozpisana, że ja naprawdę jestem pełna podziwu dla autorki. Może, jeśli chodzi o charakter to Jude nie jest jakiś super, ale wykreowanie to majstersztyk. Cała jego przeszłość jest opisana, każde jego postępowanie jest czymś uzasadnione. To jest tak skomplikowany bohater, że chyba jeszcze się nie spotkałam z innym, który by miał tak perfekcyjnie skonstruowaną psychikę.
Najgorsza postać miesiąca:
Caleb z "Małego życia"- Hanya Yanagihara
Magda ze "Żniwiarza: Pustej nocy"- Paulina Hendel
  We wrześniu dam dwie najgorsze postaci. Po co się ograniczać? Zacznę od Caleba, który po prostu mnie obrzydzał. Te rzeczy, które on robił w "Małym życiu" były naprawdę wstrząsające i aż naprawdę nie wiem, jak mam Wam opisać uczucia, które odczuwałam, gdy o nich czytałam. Mogę to określić jako połączenie przerażenia, strachu i takiego zniesmaczenia(lekko mówiąc). On mnie nie fascynował jak Lord Voldemort, on mnie nie denerwował jako Holly Holbrook ze "Służących". On zwyczajnie sprawiał, że przez jakieś pół godziny po odłożeniu książki nie mogłam się pozbierać i byłam delikatnie roztrzęsiona. Przejdźmy teraz do Magdy, bo tu problem jest zupełnie innej natury. Ona jest po prostu źle napisana. Najlepsza to w ogóle są momenty, gdy ona mówi do siebie i to brzmi tak nierealistycznie...Ja bardzo często wygłaszam monologi, gdy nikogo nie ma w pobliżu i zwykle to jest coś w stylu: "A teraz wstawię rosół do mikrofali, jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, bo zaraz zjem rosół!", czyli tak jakby komentuje to, co robię, a u niej nie wiem, ale to brzmiało sztucznie. Jej charakter też jest taki średni. Nie zachwyciła mnie.
Najładniejsza okładka miesiąca:
  Bardzo prościutka, bez żadnych udziwnień, ale czasami prostota to klucz do sukcesu. Mogłabym się przyczepić, że oddanie klimatu Nowego Jorku w "Małym życiu" jest zbyt niewielkie by dawać zdjęcia tego miasta na okładkę, ale powiedzmy, że to wybaczę.
Najbrzydsza okładka miesiąca:
  Już mówiłam, lektury...Ta...






wtorek, 3 października 2017

SZPITAL PSYCHIATRYCZNY NA POCZĄTKU XX W./"TO, CO ZOSTAWIŁA" ELLEN MARIE WISEMAN

  Hej, hej, dziś przychodzę do Was z recenzją wyjątkowo mrocznej i ponurej książki, która wręcz idealnie pasuje do deszczowej, jesiennej aury, jaką mamy obecnie. Dzisiejszy wpis niestety, będzie bez mojego zdjęcia, bo od razu, jak skończyłam tą powieść to pożyczyłam ją mojej przyjaciółce, bo tak mi się spodobała.
  Rok 1929. Clara jest córką bogatego biznesmena, który chce ją dobrze wydać za mąż za mężczyznę, którego ona nie kocha. Jest natomiast zakochana we włoskim imigrancie, Bruno i to właśnie z nim chce wziąć ślub i założyć rodzinę. Gdy dziewczyna mówi to ojcu i wyraża swój sprzeciw on postanawia wysłać ją za karę do szpitala psychiatrycznego.
  Czasy współczesne. Izzy właśnie trafiła do nowej rodziny zastępczej. Jej biologiczna matka jest w więzieniu po tym, jak w szaleństwie zastrzeliła ojca nastolatki. Jej przybrani rodzice rozpoczynają projekt otwierania walizek przywiezionych przez pacjentów, nieczynnego już dziś, szpitala dla chorych umysłowo. Chcą dowiedzieć się, jak najwięcej o tym miejscu i historii tych ludzi. Pewnego razu, gdy Izzy im w tym pomaga trafia na walizkę Clary, a także jej dziennik, a opowieść tej pacjentki wstrząsa dziewczyną.
  Ta książką pochłonie Was od pierwszej strony, gwarantuję Wam to. Styl pisania autorki i ta cała historia ma w sobie coś takiego, że strasznie ciągnie do jej czytania i mimo tego, że jest to opowieść o dramatycznych wydarzeniach to zapoznawanie się z nią nie męczy i za to należy się ogromny plus.
  Ja bardzo lubię, gdy w danej pozycji pojawia się wątek historyczny i współczesny i do tego się one tak ładnie mieszają. W tym przypadku zdecydowanie bardziej byłam zainteresowana momentami z Clarą. Ogólnie, polubiłam ją bardziej od Izzy.
  Z tą drugą mam taki problem, że ona zrobiła na mnie złe pierwsze wrażenie, bo na pierwszy stronach była tak niezdecydowana, że ja nie mogę. Był tam sobie pewien chłopak, Ethan i Izzy nie wiedziała, czy pozwolić sobie na pielęgnowanie swoich uczuć do niego, czy starać się zrobić: "Nie, stop! Anuluj!". Swoją drogą, nie powiem Wam, czy moim zdaniem, ostatecznie zdecydowała dobrze, bo ten wątek był takim malutkim dodatkiem.
  Nie znaczy to, jednak, że losy Izzy są jakieś nudne, czy coś w tym stylu, bo ten wątek też mi się podobał tylko w porównaniu z genialnym wątkiem historycznym wypadł trochę gorzej. Ogólnie, ta dziewczyna jest nastolatką, więc chodzi do liceum. Pojawiają się przez to pewne stereotypy, typu wredna dziewczyna, ale to wszystko i tak ma w sobie większą głębię, ukryte dno. Nawet ta typowa podła laska nie jest taka jaka jest, bo tak jej się podoba tylko jest to w jakiś sposób uzasadnione.
  Przejdę teraz do części Clary, która absolutnie mnie zszokowała i czułam się wstrząśnięta czytając to. Szczerze, spodziewałam się trochę więcej o tym niby leczeniu, które się stosowało w tamtych czasach w szpitalach psychiatrycznych, ale może to i lepiej, że nie było tego tak wiele, bo czuję, że to mogłoby być za mocne na moje nerwy.
  Ta historia jest tak naprawdę o poświęceniu dla rodziny, walce i o tym, na jak okropne rzeczy mógł wtedy skazać córkę jej własny ojciec. To jest chyba w tym wszystkim najsmutniejsze. Po prostu okropność, dobrze, że te czasy już dawno minęły.
  Zakończenie "To, co zostawiła" było tak wzruszające, że ja nawet nie wiem, jakich słów mam użyć by to opisać. Nie chcę Wam zaspoilerować, więc powiem tylko tyle, że jest jeden wielki efekt "Wow", ogromne zaskoczenie, a później potok łez.
Jednym słowem- serdecznie Wam polecam "To, co zostawiła"!

niedziela, 1 października 2017

JAK ZNALEŹĆ CZAS NA CZYTANIE?/ŚWIAT WEDŁUG KSIĄŻKOHOLICZKI

  Hej, hej, poruszę dziś kwestię bardzo popularnego problemu, czyli jak znaleźć czas na czytanie. Chciałabym, żeby było jasne, jaki mniej więcej poziom czasu wolnego reprezentuję, więc powiem Wam, że chodzę do szkoły, którą zwykle kończę o 14 lub15, oprócz piątku i niedzieli codziennie mam zajęcia dodatkowe, a też nie jest tak, że sobie całkowicie olewam naukę, bo zawsze mam świadectwo z paskiem. Jak widzicie sporą część dnia mam zajętą, ale moje miesięczne wyniki przeczytanych powieści są zazwyczaj bardzo dobre, więc postanowiłam, że zdradzę Wam mój sekret.
  Po pierwsze i wydaje mi się, że najważniejsze polecam sobie zrobić taki mini plan dnia. Nie mówię, że to będzie dobre dla kobiet z dzieckiem, bo maluchy są nieprzewidywalne i raczej ciężko mieć z nimi coś zaplanowane. Ogólnie, wszystkie rady są raczej dla uczniów lub studentów. Z tym planem nie mówię o tym, żeby ustalić, np., że w godzinach od 15-17 robi się pracę domową, bo każdego dnia ma się różną ilość tych zadań, więc trzeba na nie poświęcić różną ilość czasu. Chodzi mi o to, żeby mieć ustaloną kolejność robienia kolejnych rzeczy. Ja osobiści preferuję sposób "obowiązek-przyjemność" i tak na zmianę aż do momentu aż wszystkie obowiązki nie zostaną ogarnięte. Wciśnijcie do tego planu czytanie jako przyjemność i czytajcie.
  Ja zazwyczaj z tą lekturą między obowiązkami mam tak, że robię sobie większy kubek herbaty, czy co tam lubicie i piję przez cały czas czytania. Zazwyczaj poświęcam czas książce aż do chwili, gdy opróżnię cały kubek. Uważam, że to jest bardzo dobry sposób, bo nie jest to ani za długo, ani za krótko.
  Gdy jedziesz gdzieś komunikacją miejską albo jako pasażer bierz ze sobą jakąś powieść. Niech książki będą, jak Twój telefon, nie ruszaj się bez nich z domu. Idziesz do lekarza? Weź jakiś tytuł i czytaj, gdy siedzisz w poczekalni. Normalnie, w takich sytuacjach marnowałbyś czas przeglądając facebooka, a tak to pożerasz kolejne strony. Nawet, jeśli już masz swój samochód i jedziesz w podróż dłuższą niż 5 min to możesz sobie puścić audiobooka, chociaż mi akurat one nie odpowiadają.
  Oczywiście, możecie też testować metody szybkiego czytania, ale ja nigdy ich nie używałam, bo uważam się za osobę, która raczej czyta sprawnie.
  Ostatni sposób jest dość ryzykowny, ale jeśli podejdziecie do niego z dystansem i bez spiny to powinno być ok. Mianowicie, chodzi mi o to, że możecie sobie ustalić średnią liczbę stron, jaką chcecie codziennie przeczytać. U mnie jest to 100 stron, raz się uda, a raz nie. Musicie z tym uważać, bo ja często się łapię na czymś takim: "O nie! Nie przeczytałam dziś 100 stron! Co się teraz stanie?!". Wiecie, wszystko na luzie, czytanie ma być formą relaksu, a nie wyścigiem.
  Dobra, to już wszystkie moje sposoby, mam nadzieję, że trochę Wam pomogą ustawić sobie jakoś czas tak, żeby mieć więcej chwil dla siebie ;)