niedziela, 30 lipca 2017

BOOKi W PODRÓŻY#2

  Hej, ci z Was, którzy są ze mną dłużej na tym blogu może pamiętają post o moim zimowym wyjeździe, gdzie wstawiłam zdjęcia z tej właśnie podróży. Bardzo mi się spodobała taka forma, komentarze też były bardzo pozytywne, więc pomyślałam, że powtórzę ją, ale tym razem w lecie. Ten wyjazd był świetny, co prawda narobił mi trochę zaległości książkowo-serialowych, ale na wakacje wyjeżdża się raz w roku, więc nie mogę narzekać. Dobra, ale już bez zbędnego gadania, zapraszam do oglądania zdjęć ;)

Czytanie w przestworzach ;)

Przepraszam, ale małpy będą gwiazdami tego posta, bo się w nich zakochałam i robiły takie genialne miny, że nie mogłam się zdecydować na jedno zdjęcie :D

Pseudo-artystyczne zdjęcie :P


Zjadłabym pomarańczę...



















Gdy ktoś przyłapie mnie na nocnym podjadaniu :D
                                                                              
              

I na dobre zakończenie posta, małpa, która gryzie swoją rękę :D
Do następnego razu ;)

poniedziałek, 24 lipca 2017

WIEDŹMY RZĄDZĄ!/"DZIEDZICTWO OGNIA" SARAH J. MAAS

  Hej, hej, mam dla Was taką recenzję z lekkim poślizgiem, bo jestem na wyjeździe i były problemy z internetem, ale mam  nadzieję, że już się one nie powtórzą. Dobra, ale już bez zbędnych tłumaczeń, bo od trzeciego tomu "Szklanego Tronu" oczekiwałam dużo, więc zobaczcie, czy sprostał on moim wymaganiom.
RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY DOTYCZĄCE POPRZEDNICH CZĘŚCI
  Celaena dostała rozkaz od króla Adarlanu aby zabić rodzinę królewską Wendlyn. Widząc jednak, jak bardzo naród jest szczęśliwy mając ich jako władców postanawia nie wykonać tego zadania. W międzyczasie zostaje zabrana przez tajemniczego wojownika Fae do swojej ciotki. Dowiadujemy się, że dziewczyna jest zaginioną dziedziczką tronu Terrasenu. Teraz ma rozwijać swoje magiczne zdolności pod okiem nieprzeniknionego Rowana.
Pierwszym, co przykuło moją uwagę w tej powieści było to, że rozdziały pisane są z trzech różnych miejsc. Jeden opisuje to, co się dzieje z Celaeną, kolejny to, co ma miejsce w adarlańskim pałacu, a jeszcze kolejny mówi o treningach wiedźm. Wydaje mi się, że właśnie to sprawiło, że ta część podoba mi się bardziej niż poprzednie. Taki zabieg pozwala tak odpocząć od poszczególnych postaci na parę stron i sprawia, że fabuła jest bardziej urozmaicona.
  Muszę przyznać, że jestem zafascynowana wiedźmami, ich kulturą i zwyczajami. Dla mnie są one bardziej interesujące niż Fae i chciałabym, żeby Celaena była jedną z nich.
  W tych rozdziałach, gdzie najbardziej skupiamy się na czarownicach przeszkadzało mi jednak trochę to, że większość z nich jest do siebie bardzo podobna charakterem i to sprawiało, że się tak zlewały ze sobą.
  Moim zdaniem, Rowan, czyli trener Celaeny jest dla niej po prostu stworzony. Tworzyliby oni idealną parę. Byłby to co prawda taki bardzo surowy związek, gdzie nie byłoby zbędnej słodyczy i przytulasów. Ta dwójka odpowiada mi też jako para przyjaciół, ale wolałabym, żeby łączyły ich relację romantyczne.
  Jeszcze skoro jesteśmy w temacie to wspomnę o jeszcze jednym związku, który bardzo mi się podoba. Mówię to o Dorianie i pewnej osobie, ale nie zdradzę dokładnie o kogo chodzi. Ta relacja jest z kolei bardzo urocza i romantyczna, ale zarazem ogromnie dojrzała.
  Powiem Wam teraz o rzeczach, które nie powinny mi pasować w "Dziedzictwie ognia", ale jakoś, dziwnym trafem, przypadły mi do gustu. Pierwszą z nich jest to, że Celaena zbawi świat i, że tylko ona może to zrobić. Druga to to, że raczej rzadko się zdarza, żeby zaginione księżniczki odnajdywały się po latach i jeszcze w międzyczasie stają się najlepszymi zabójczyniami w kraju. Tutaj się tak dzieje, ale jakoś odpowiada mi ten cały motyw odnalezienia poszukiwanej od długiego czasu dziedziczki tronu.
  Niezwykle mocno jest w tym tomie podkreślona przemiana duchowa Celaeny w Aelin(to właśnie jest jej prawdziwe imię). Jest to bardzo dobrze rozpisane na przestrzeni całej książki i wychodzi to tak bardzo naturalnie. Dla mnie jest to zdecydowanie zmiana na lepsze.
  W tej części dowiadujemy się wielu rzeczach, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. W połączeniu z tym, co wiedzieliśmy z wcześniejszych części to tworzy nam to taki lekki "misz masz". Pewnie te wszystkie elementy będą się łączyły w późniejszych częściach, co sprawi, że ta seria będzie miała więcej wątków.
  Zakończenie "Dziedzictwa ognia" było naprawdę wstrząsające i zaskakujące. Nie spodziewałam się po autorce niektórych zagrań i myślę, że są one genialnym wstępem dla kolejnych tomów.
  Podsumowując, jak na razie trzeci tom "Szklanego tronu" jest moim ulubionym. Mam nadzieję, że dobra passa będzie trwała jeszcze dłużej, aż do końca tego cyklu.

poniedziałek, 17 lipca 2017

CELAENA-DOBRY ZIOMEK/"KORONA W MROKU" SARAH J. MAAS

  Hej, jeśli czytaliście moją recenzję "Szklanego tronu" to pewnie wiecie, że ta powieść nie zachwyciła mnie tak jak się tego spodziewałam po tych wszystkich pochwałach, które otrzymała. Zakupiłam jednak kolejne tomy, bo wyczułam w pierwszej części pewien potencjał i chciałam zobaczyć, jak to wszystko się rozwinie. Czy drugi tom przekonał mnie do tej serii? Czytajcie dalej ;)
RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY DOTYCZĄCE "SZKLANEGO TRONU"
  Celaena po tym jak otrzymała tytuł Królewskiej Obrończyni prowadzi w miarę spokojne i dostatnie życie. Za mordowanie wrogów władcy Adarlanu dostaje sowitą zapłatę, lecz król nie jest świadomy tego, że ona wcale nie zabija tych osób. Zabójczyni pozwala im uciec i pozoruje ich śmierć. Pewnego dnia otrzymuje nakaz wyeliminowania swojego starego znajomego z Twierdzy Zabójców, Archera Finn'a, który obecnie pracuje jako pan do towarzystwa. Jest on posądzony o tworzenie ruchu oporu, a Celaena musi się dowiedzieć, czy jest to prawda.
  Ta książka to taka cisza przed burzą. Do 3/4 jest jak film "Kosogłos. Część 1.", czyli nie dzieje się nic. To znaczy niby tam są jakieś tajemnicze sprawy, odkrywanie zadziwiających faktów o niektórych bohaterach, ale nie ma niczego takiego konkretnego, żeby akcja tak ruszyła żwawiej do przodu i powoduje to, że czytanie tego się trochę dłuży.
  Zapytacie pewnie teraz: "To co się dzieje po tych 3/4, że przestaje być tak niemrawo?", a ja Wam odpowiem. Ma miejsce pewne "Dramatyczne Wydarzenie", nie powiem, co konkretnie, żeby nie spoilerować. 
  Ma ono ogromny wpływ na główną bohaterkę, zmienia przez nie swoje stanowisko w pewnych sprawach, motywuje ją do pewnych czynów, których wcześniej nie zamierzała zrobić. Ogólnie, Celaena ma konkretnego doła i czytelnik też powinien takiego doła mieć, a ja nie miałam. Moim zdaniem, jest to spowodowane tym, że nie czuję jeszcze takiej więzi z postaciami i, że to "Dramatyczne Wydarzenie" miało miejsce za wcześnie by na mnie w jakiś silniejszy sposób oddziałało.
  Poza tym, dla mnie są autorzy, którzy potrafią sprawić by dramat wybrzmiał, a niektórzy nie. Dla mnie Sarah J. Maas zalicza się do tej drugiej grupy. Dla przykładu, w dwóch powieściach zupełnie innych pisarzy ma miejsce to samo smutne wydarzenie, powiedzmy, przyjaciel głównego bohatera zapada w śpiączkę i nie wiadomo, czy kiedykolwiek się wybudzi i jeden autor opisze to tak, że zamieniamy się w fontannę, a drugi tak, że przyjmiemy to z chłodną obojętnością. To właśnie to drugie uczucie towarzyszyło mi, gdy czytałam o "Dramatycznym Wydarzeniu".
  Po przeczytaniu "Korony w mroku" nie mam pojęcie, co myśleć o Celaenie i z jednej strony to dobrze, bo to znaczy, że jest wielowymiarową postacią i ma wiele twarzy, ale z drugiej strony niesamowicie mnie to irytuje.
  Bardzo mi się podoba, gdy zamienia się ona w taką bezwzględną maszynę do zabijania, bo czytanie o tym jest niezwykle fascynujące i chyba jeszcze się nie spotkałam z bohaterką, która by od czasu do czasu wpadała w taki stan, więc jest to bardzo oryginalny zabieg.
  Później się jednak okazuje, że Zabójczyni ma być niczym Superman i ocalić świat i pomyślcie, gdybyście byli duchem królowej Adarlanu jak Elena i raczej jesteście mądrym duchem i zastanawiacie się: "Kogo by tu wyznaczyć do zbawiania świata?". To czy spotykając dziewczynę, która przez bardzo długi okres zabijała za pieniądze to byście pomyśleli: "O, to na pewno będzie dobry ziomek, ona idealnie się nadaje do tego zadania"? No chyba jednak nie. I ja wiem, że na końcu to się niby wszystko wyjaśnia, ale i tak to mnie nie przekonuje, że Celaena jest perfekcyjną osobą do wypełnienia tej misji. W sumie to z kolei pokazuje, że nawet nie będąc kimś wybitnym można dokonać wielkich czynów, a to jest dobre przesłanie...No i widzicie, nie umiem się jednoznacznie wypowiedzieć, musicie sami wyrobić sobie zdanie.
  Cenię sobie w tej powieści to, że jest trójkąt miłosny, ale on nie jest napisany tak jak w większości tego typu pozycji. Mianowicie chodzi mi o to, że Celaena ma swoje uczucia w miarę konkretnie sprecyzowane, wie, co czuje i czego chce i nie waha się między dwoma chłopakami.
  Jak już jesteśmy w takich romantycznych klimatach to powiem Wam, że w "Koronie w mroku" ma miejsce związek. I nie wiem, jak go odbierały inne osoby, które przeczytały tę książkę, ale dla mnie ta relacja w większości była oparta na seksie. Nie wiem, może ja oczekuję zbyt wiele takiego romantyzmu, ale naprawdę miałam wrażenie jakby po każdym spotkaniu ta para lądowała w łóżku.
  Słowem podsumowania, ta pozycja mi się średnio podobała, porównałabym ją z "Miastem popiołów", bo ta powieść też niezbyt wpisała się w mój gust, ale miała zaskakujące zakończenie, tak samo jak "Korona w mroku", i każde kolejne tomy już były genialne. Wierzę, że "Dziedzictwo ognia" w końcu da mi to, czego oczekiwałam po serii "Szklany Tron", bo zaczęłam i na razie zapowiada się bardzo dobrze.
  

sobota, 15 lipca 2017

KSIĄŻKOWA SZTUKA TAG

  Hej, hej tutaj BOOKi! Dawno już nie robiłam jakiegoś tagu, a ostatnio zaczęłam nową serię na blogu o okładkach, więc żeby to uczcić zapraszam na tag związany właśnie z ich tematyką.

1. Najładniejsza okładka pojedynczej książki
  Jeśli widzieliście już pierwszy post z serii "Okładkove love" to pewnie spodziewaliście się tu tej okładki. Dla mnie jest ona po prostu dziełem sztuki, te złocenia są przepiękne, cudownie mienią się w słońcu, a do tego jeszcze ta książka w dotyku jest jak aksamit.
2. Najbrzydsza okładka pojedynczej książki
  Nie biorę w tym tagu pod uwagę okładek filmowych, więc kandydat do tego punktu może być tylko jeden. Widocznie dobrze chronię moją półkę przed "wydaniowymi" potworkami. Ta okładka nie jest jakaś okropna, ale taka bez pomysłu. Jeszcze nie byłoby tak źle gdyby nie ta wstawka o czcionce. Dramat...
3. Najładniejsze okładki serii
  Zdecydowanym zwycięzcą jest tutaj seria "Selekcja", która jest wydana po prostu prześlicznie. Jestem absolutnie zakochana w tych bajkowych okładkach.
4. Najbrzydsze okładki serii
  Posłużę się tutaj angielskimi okładkami, które jednak wyglądają prawie identycznie jak polskie. To mnie naprawdę boli, że jedna z moich ulubionych serii jest tak strasznie wydana. Jeszcze ta wersja to pół biedy w porównaniu z wcześniejszym wydaniem "Darów Anioła", ale i tak to jest straszne.
5. Okładka zapadająca w pamięć
  To jest okładka, która bardzo przyciąga wzrok i wydaje się podczas czytania, że ta dziewczynka ciągle się w ciebie wpatruje, co jest naprawdę przerażające. To uczucie będzie Was prześladować nawet długo po odłożeniu książki na półkę.
6. Okładka niepasująca do treści
  Bardzo lubię tą okładkę, która jest niezwykle przyjemna dla oka, nie mogę jednak zaprzeczyć, że częściowa powodowała u mnie uczucie, że "Dziewczyna, którą kochałeś" to będzie kolejne banalne romansidło. Całkowicie nie oddaje ona klimatu tej powieści.
7. Strony białe, czy żółte?
  Żółte i tylko żółte, nie lubię śnieżnobiałych stron.
8. Strony cienkie, czy grube?
  Coś pomiędzy, ale gdybym już miała popadać w skrajności to wolałabym grube, bo cienkie bardzo łatwo się drą.
9. Okładka miękka, czy twarda?
  No, proszę Was...Oczywiście, że twarda. Wybieram ją zarówno pod względem wizualnym jak i praktycznym.
10. Ulubione wydawnictwo pod względem wyglądu książek?
  Moje książki z  ulubionymi okładkami są z różnych wydawnictw, ale wydaje mi się, że wydawnictwo Otwarte nigdy sobie nie pozwala na wydanie książki z brzydką okładką.
  Dzięki za przeczytanie i do następnego razu ;)

poniedziałek, 10 lipca 2017

RECENZJA KSIĄŻKI "SZKLANY TRON" SARAH J. MAAS

  Hej, dziś mam dla Was recenzję książki, której planowałam nie czytać, ale ze wszystkich stron słyszałam głosy: "Przeczytaj Szklany tron", "Szklany tron jest super!", "Jak to jeszcze nie czytałaś Szklanego tronu?".  Przez jakiś czas się im opierałam, ale później stwierdziłam, że przecież, co mi szkodzi spróbować. Czy wyszłam zwycięsko na tej decyzji?
  Celaena jest najlepszą zabójczynią w całej Erilei jednak podczas jednej z akcji została złapana. Skazano ją na dożywotnią pracę w kopalni soli Endovier, gdzie większość osób nie wytrzymuje nawet roku. Gdy dostaje od księcia Doriana propozycję nie do odrzucenia od razu się zgadza. Miałaby ona wziąć udział w turnieju na królewskiego obrońcę, wygrać, a po czterech latach wiernej służby odzyskać wolność. Podczas jej pobytu w pałacu kolejni uczestnicy zawodów zostają bestialsko zamordowani i właśnie ona musi znaleźć winowajcę.
  Ta powieść sprawia, że czytelnik zaczyna mieć w sobie coś z tasiemca. Chce ciągle więcej i więcej i wcale nie czuje się nasycony po przeczytaniu nawet 100 stron. Przez te historię po prostu się płynie, znów bardzo często zapominałam patrzeć na numery stron, a to nie zdarza mi się często.
  Fabuła jest interesująca i wciągająca jednak jakoś bardzo nie trzyma w napięciu, a raczej taki był zamysł autorki. Ja po tych wszystkich "ohach" i "ahach" oczekiwałam większej porcji emocji i takiego jakiegoś poruszenia mnie w pewien sposób.
  Główna bohaterka naprawdę mi się spodobała, a to rzadko się zdarza w młodzieżówkach. Może jest trochę taka zbyt idealna, ale nie stanowiło to dla mnie jakiegoś problemu jednak liczę, że w kolejnych tomach zostanie ona zaprezentowana bardziej od takiej gorszej strony.
  Szczerze mówiąc, teraz tak myślę, że bardzo sporadycznie się zdarza, żeby postacie pierwszoplanowe w książkach dla młodzieży, zwłaszcza, jeśli to są bohaterowie typu: "To on ma zbawić cały świat!", mają jakieś normalne, ludzkie zainteresowania. Mam wrażenie, że Celaena zaczyna już być trochę programowana przez Sarah J. Maas na zbawienie świata, ale za to ma hobby. Czułam z nią przez to pewną nić porozumienia, bo ona kocha czytać i gra na pianinie, a ja też uwielbiam robić obie te rzeczy, więc jest taką moją książkową BFF :D
  Moją ulubioną postacią z tej pozycji chyba był Dorian. Ja mam najwyraźniej jakąś słabość do książąt w powieściach. On jest trochę jak Jace z "Darów Anioła" tylko, że Jace częściej żartuje i jest zabawniejszy, ale Dorian też ma takie sarkastyczne poczucie humoru, które bardzo lubię. Ja zwyczajnie wierzę w tego bohatera, jestem przekonana, że w prawdziwym życiu mogłabym spotkać osobę o identycznym zespole cech. Nasz książę jest po prostu bardzo realistyczny.
  Po przeczytaniu pierwszej części wydaje mi się, że Sarah J. Maas nie jest stworzona do pisania o miłości i zakochanych ludziach. Dla mnie wątek miłosny jest taki trochę bez wyrazu, nie ma takiej iskry i "tego czegoś". Nie czuć tej chemii między bohaterami.
Poza tym, gdy w "Szklanym tronie" ktoś się zakochiwał to automatycznie tracił zdolność logicznego myślenia. Bohaterowie zachowywali się wtedy jakby byli nastolatkami, a nie pełnoletnimi osobami. Jakiekolwiek opanowanie odchodziło w siną dal...
MINI SPOILER
  Chciałabym dodać jeszcze...Czujecie to co ja? Ten taki mdły, słodki zapach? Tak pachnie trójkąt miłosny i o ile tutaj jako takiego nie było to wydaje mi się, że w następnych tomach aspekt romantyczny będzie szedł w tym kierunku, ale mam nadzieję, że mój książkowy nos się myli, bo ile można wałkować ten sam temat?
KONIEC MINI SPOILERA
  Podsumowując, widzę potencjał w "Szklanym tronie" jednak czuję się nieco zawiedziona. Zamierzam przeczytać kolejne tomy, bo chcę zobaczyć, czy autorka rozwinęła świat, bohaterów itd. Jako początek serii ta powieść jest dobra, ale gdyby to była historia jednotomowa to byłoby trochę gorzej. Z niecierpliwością czekam aż w środę przyjdzie do mnie kontynuacja, bo na razie niestety, nie mam co czytać :(

sobota, 8 lipca 2017

KSIĄŻKI SĄ JAK ALKOHOL/ŚWIAT WEDŁUG KSIĄŻKOHOLICZKI

  Hej, hej, pewnie się zastanawiacie, co znaczy ten zagadkowy tytuł, o czym będzie dzisiejszy wpis. Książki są jak alkohol, ponieważ obie te rzeczy potrafią uzależnić i obie te rzeczy powodują kaca. I właśnie na tym drugim aspekcie się dzisiaj skupimy.
  Zacznę od tego, że ja postrzegam kaca książkowego trochę inaczej niż większość. U mnie to się nie objawia tym, że nie mogę zacząć nowej książki, bo jeszcze żyję w świecie tej poprzedniej, ale takim uczuciem melancholii, smutku i tym, że w mojej głowie non stop rozbrzmiewa pytanie: "Co mam teraz zrobić ze swoim życiem?". Ostatnio przechodziłam też kaca serialowego i on bardziej pasował do tego powszechnego modelu kaca, bo jak próbowałam zacząć jakiś inny serial to żaden mi się nie podobał.
  Wszystko się zaczyna od tego, że czytasz ostatnie słowo w powieści, którą pokochałeś. Jesteś lekko podłamany, zastanawiasz się, jak będziesz mógł dalej bez niej funkcjonować, ale raczej starasz się być nastawionym pozytywnie i próbować żyć do przodu. Następnie myśląc, że już się pogodziłeś z tą stratą chcesz zacząć czytać coś nowego, ale nic nie spełnia Twoich wymagań. Czy już nie ma na świecie dobrych książek? Gdzie są moi ukochani bohaterowie? Na mojej półce nie ma już nic wystarczająco dobrego do czytania!
  Gdy już stwierdziłeś, że nie będziesz zapoznawał się z żadną nową pozycją zaczynasz kurczowo trzymać się powieści, którą skończyłeś. Oglądasz filmiki na youtube jej poświęcone, czytasz wywiady z autorem, wchodzisz na jej fanpage, ustawiasz sobie zdjęcie okładki na tapecie. Szydzący głos w Twojej głowie jednak mówi Ci, że to i tak nie zwróci Tobie bohaterów, których kochasz. Załamujesz się. Zaczynasz płakać w przypadkowych momentach. Każdy kolejny dzień jest naznaczony cierpieniem i tęsknotą.
  Z czasem zaczynasz się zachowywać niczym Gollum z "Władcy Pierścieni". W dramatycznych przypadkach gładzisz książkę po grzbiecie jednocześnie powtarzając: "Mój skarb" i wpychając sobie ciastka do ust. Zaczynasz mieć dziwne pomysły przeczytania książki jeszcze raz mimo, że niedawno ją skończyłeś. W Twoim umyśle jednak w pewnym momencie rozbrzmiewa głos rozsądku, który pamięta czasy z przed kaca i krzyczy: "Otrząśnij się". Następuje etap chłodnej akceptacji i próby powrotu do normalnego życia.
  Tak oto wygląda mniej więcej przebieg kaca po naprawdę dobrej powieści. Nienawidzę tego stanu. To jest aż śmieszne, jak bardzo można się przywiązać do danej historii. Najgorsze jest to, że nie można nic z tym zrobić. Ja polecam przeczekać wiem, że to jest trudne, ale damy radę. To jest właśnie ta ciemna strona bycia książkoholikiem. Jest to ryzykowne, ale warto!

środa, 5 lipca 2017

ZNÓW SIĘ ZAKOCHAŁAM, CZYLI TROCHĘ O "RIVERDALE"

  Hej, hej, parę dni temu skończyłam oglądać serial "Riverdale" i miałam go nie recenzować, ale aż buzowałam chęcią, żeby komuś o nim opowiedzieć. Poza tym, właśnie po to stworzyłam bloga, by uspokoić moją potrzebę mówienia o fajnych rzeczach. Także dziś nie o książce, lecz o serialu.
  Riverdale jest małym, spokojnym miasteczkiem, które jednak zmienia pewne tragiczne zdarzenie. Pewnego dnia, Cheryl Blossom wraz ze swoim bratem Jasonem poszła popływać łódką na rzece. Niestety, chłopak się utopił, lecz ciało nie zostało znalezione. Później zwłoki odnaleziono. Jeden fakt jednak wszystko komplikuje, w głowie nastolatka jest rana postrzałowa. Wszyscy mieszkańcy Riverdale próbują odkryć, kto jest mordercą, zaczynają się wzajemne oskarżenia, a na światło dzienne wychodzą mroczne tajemnice.
  Wątków w tym serialu jest po prostu multum, one wszystkie w jakiś sposób łączą się na końcu. Naprawdę nie sposób się nudzić, każdy znajdzie coś dla siebie. Poza tym, jest on niesamowicie wciągający, do tego twórcy stosują starą jak świat sztuczkę, że na końcu odcinka jest zwrot akcji i po prostu musisz obejrzeć następny, bo nie wytrzymasz z tego napięcia.
  Głównymi bohaterami są uczniowie liceum i to powoduje, że serial operuje paroma schematami, które mi jednak absolutnie nie przeszkadzają. Mamy tu drużynę futbolową, cheerleaderki. Spotykamy się z typową wredną, bogatą dziewczyną, szarą myszką, odludkiem. Jeszcze pokazano nam w tej produkcji tzw. "wyższe sfery", które są bardzo "wyższe" i wydaje mi się, że aż tak wysokie sfery nie występują w jakimś pierwszym, lepszym miasteczku. Tak jak mówiłam w tym przypadku to przerysowanie niektórych elementów nie stanowi dla mnie żadnego problemu.
  Jughead sprawił, że pokochałam "Riverdale" całym swoim serduszkiem. On jest moją ulubioną postacią, po prostu jest absolutnie genialny. Po pierwsze, ma talent do pisania powieści, po drugie sposób w jaki on się uśmiecha jest całkowicie rozbrajający. Poza tym, jego poczucie humoru odpowiada mi w 100%. No nie mogę powiedzieć nic innego oprócz tego, że jest idealny. Jughead jest wystarczającym powodem, by obejrzeć ten serial.
  Z Jugheadem jest też związana inna sprawa. Ship. I ja tu nie mówię o żadnym statku(taki nieśmieszny suchar językowy :D). Jughead będzie w związku, nie powiem Wam z kim, żeby nie spoilerować za bardzo, ale to jest ship mojego życia. Jedyna rzecz, która jest lepsza od samego Jughead'a to Juhead w związku. Gdy ta dwójka się pojawia na ekranie to ja się po prostu rozpływam i myślę: "Znowu wierzę w miłość!". Tą więź widać w każdym ich spojrzeniu i geście.
Od lewej: Archie, Veronica, Jughead, Betty.
  Ta relacja to mój ulubiony wątek. Przez pierwsze odcinki podchodziłam do "Riverdale" z takim: "Ok, fajne, ale bez szału", ten jeden element wszystko zmienił. Na początku jakoś tak nie shipowałam tej pary, a później tak sobie pomyślałam, że może jednak oni by do siebie pasowali i idealnie parę minut później wszystko się zaczęło. Ja mam więź telepatyczną z twórcami tego serialu. Też z tym związkiem jest związana moja ukochana scena z wchodzeniem po drabinie do okna i tekst: "Hello, Juliet". Nawiązania do literatury są zawsze świetne.
  Bardzo lubię też Veronicę. Ona jest pewna siebie, zna swoją wartość. Jest bogata, ale nie obnosi się z tym na prawo i lewo. Stara się być miła dla osób, które na to zasługują. Niczego się nie boi. Co prawda, w ostatnich odcinkach trochę mi podpadła, a nawet trochę bardzo, ale ogólnie ja poczułam się po ostatnim odcinku jakbym dostała od jego twórców twarz. Przez pół dnia chodziłam na kacu serialowym, a później jeszcze doszedł do tego kac książkowy, bo tego samego dnia skończyłam czytać "Zanim się pojawiłeś". W takim stanie to już nic, tylko brać antydepresanty.
  Ostatni aspekt, o którym powiem to, że "Riverdale" można oglądać też, bo jest bardzo miłe dla oka. Konkretniej chodzi mi o to, że są tam po prostu piękni aktorzy. Przepraszam, ja wiem, że wygląd nie jest ważny, ale dla mnie ładni ludzie to jest po prostu chodząca sztuka. W "Riveralde" występuje sporo rudych aktorów i aktorek, a ja uwielbiam ten kolor. Jedna z głównych postaci, czyli Archie jest rudy i myślałam, że on będzie moją ulubioną postacią, ale po jakimś czasie stwierdziłam, że mnie wkurza i miałam w głowie takie: "Archie, weź wyjdź".
  Oglądajcie "Riverdale"! To jest rozkaz! Doskonale umili Wam wakacje i ja teraz, gdy go skończyłam czekam z utęsknieniem na październik, kiedy ma wyjść drugi sezon, ale wtedy jest premiera w Stanach, więc w Polsce pewnie będzie jeszcze później. Jednak to nie zmienia faktu, że serdecznie polecam Wam tą produkcję, bo jest po prostu świetna!

poniedziałek, 3 lipca 2017

RECENZJA KSIĄŻKI "KIEDY ODSZEDŁEŚ" JOJO MOYES

RECENZJA MOŻE ZAWIERAĆ SPOILERY DOTYCZĄCE "ZANIM SIĘ POJAWIŁEŚ"
  Hejka, dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję książki "Kiedy odszedłeś", która jest drugą częścią "Zanim się pojawiłeś". 
  Naprawdę nie mogę nie wspomnieć tutaj o tytule, który jest po prostu chamskim spoilerem. Zastanawiałam się, czy w oryginalnym wydaniu ta powieść też ma tak jednoznaczny tytuł, czy to tylko polscy tłumacze tak go genialne przetłumaczyli. Oryginalnie brzmi on w dosłownym tłumaczeniu: "Po Tobie", więc przekaz jest jasny. Jak można było coś takiego zrobić? Przecież często czytelnik patrzy przed przeczytaniem pierwszej części, czy ma ona jakąś kontynuację. W tym momencie Jojo Moyes jawi mi się jako taki negatywny bohater z bajek, który chce zniszczyć świat spoilerując ludziom zakończenia książek. Ale koniec już narzekania, przejdźmy do recenzji.
  Po śmierci Willa Lou próbuje normalnie funkcjonować i spełnić jego ostatnie życzenie, by czerpała z życia garściami. Przez pierwsze tygodnie udaje jej się to, lecz później przychodzi czas smutku i zagubienia. Rodzice każą jej się zapisać na terapię dla właśnie takich osób jak ona, które straciły kogoś bliskiego. Próbując pogodzić się z tą tragedią Lou poznaje niektóre fakty na temat Willa, o których kompletnie nie miała pojęcia ani ona, ani on.
  Wiem, że ten opis fabuły jest ciut chaotyczny, ale chciałam napisać coś konkretnego, a jednocześnie nic nie spoilerując. W ogóle, najlepszym określeniem dla określenie akcji tej pozycji byłoby "losy Lou po śmierci Willa". Jest to dość ogólne stwierdzenie, którego ja też bardzo nie lubię, bo to znaczy, że nie mamy jakiegoś punktu, do którego to wszystko zmierza i tutaj trochę tak jest, dlatego czyta się to gorzej niż "Zanim się pojawiłeś".
  Traktowałam tą książkę jako "terapię", przez którą przechodziłam razem z Lou. Ja też musiałam się pozbierać po zakończeniu poprzedniego tomu i powiem Wam, że ta powieść trochę mi pomogła. I tak przy każdym jakimś bardziej rozwiniętym wspomnieniu Willa u mnie od razu występował potok łez i to nawet na końcu, ale przynajmniej nie jest ze mną aż tak źle jak było wcześniej.
  Wydaje mi się, że jest dość oczywiste, że możemy się tu spodziewać wątku miłosnego, który faktycznie występuje. Możemy to wywnioskować po samym napisie z tyłu: "Gdy coś się kończy, coś innego się zaczyna", czy coś w tym stylu. Tego pana, który będzie miał coś do powiedzenia w tej sprawie będę nazywała Ten Gość.
  Nie podobało mi się, że Lou tak bardzo podkreślała to, że Ten Gość jest tak potężnie zbudowany, że tak dużo pracuje i że ona może się poczuć taka krucha w jego ramionach. Jest to spowodowane tym, że w takich chwilach od razu przychodzi nam na myśl wspomnienie Willa, który nie mógł nawet jej objąć. Gdy tak wielokrotnie powtarzano tego typu stwierdzenia to budziło to we mnie wrażenie, że nasza główna bohaterka podświadomie myśli, że Will był jakiś wybrakowany, niewystarczający. Owszem, był niepełnosprawny, ale to nie znaczy, że nie mógłby jej kochać.
  Poza tym, Ten Gość jest dla mnie dość mdłą postacią. Nie ma jakiś wyróżniających go cech, jest taki bezpłciowy. Nie mogłam go polubić zwłaszcza, że wciąż w pamięci miałam tego super faceta na wózku, który miał sarkastyczne poczucie humoru, kochał oglądać filmy, był wyrazisty i po prostu cudowny.
  Bardzo mnie bolało to, jak Louisa się zmieniła. Z takiej kolorowej osoby na taką zwykłą, która woli się ubrać tak, by nie przykuwać niczyjej uwagi. Nawet, gdy niby już jakoś się pozbierała to było widać, że to nadal nie jest ten sam człowiek, ale oczywiście, nie mogę mieć o to do niej pretensji, bo każdy na jej miejscu by się zmienił.
  Podsumowując, jeśli po "Zanim się pojawiłeś" macie książkowego kaca to przeczytajcie tą powieść, bo ona jest idealna, żeby się trochę "rozbudzić", średnio angażująca, z małą dawką większych emocji. Natomiast, jeśli już się pozbieraliście to jej nie czytajcie, bo jest zdecydowanie gorsza niż pierwszy tom.
  

sobota, 1 lipca 2017

PODSUMOWANIE CZERWCA/2017

  Hej, kolejny miesiąc mamy za sobą, więc czas, by zrobić podsumowanie!
Liczba przeczytanych stron: 2298
Przeczytane książki: 5
1. "Lolita"- Vladimir Nabokov
Link do recenzji
2. "Ostrze zdrajcy"- Sebastien de Castell
Link do recenzji
3. "Złota godzina"- Sara Donati
Link do recenzji
4. "Wichrowe Wzgórza"- Emily Bronte
Link do recenzji
5. "Zanim się pojawiłeś"- Jojo Moyes
Link do recenzji
  Szczerze mówiąc, spodziewałam się lepszego wyniku, jeśli chodzi o ilość stron przeczytanych w tym miesiącu, ale i tak jest nieźle. To był całkiem dobry miesiąc, wszystkie książki były na jakimś w miarę przyzwoitym poziomie. Obejrzałam genialny serial, "Riverdale", o którym być 
może będzie wpis. Do tego wszystkiego rozpoczęłam nową serię o okładkach i wreszcie mam miejsce na blogu, gdzie moja dusza okładkowej sroki może się wyżyć. 
Najlepsza książka miesiąca:
"Zanim się pojawiłeś"- Jojo Moyes
  W tej kategorii miałam dylemat, czy wybrać "Zanim się pojawiłeś", czy "Ostrze zdrajcy", ale stwierdziłam, że więcej emocji wywołała we mnie pierwszy kandydat. Ta powieść mnie całkowicie pochłonęła, nadal jeszcze żyję tą historią. Jest ona niesamowicie wzruszająca, ale też z humorem. Po prostu jest genialna i polecam, żeby każdy ją przeczytał. Niech panowie nie myślą, że jest to jakieś banalne romansidło, bo tu chodzi o naprawdę coś o wiele większego. Poza tym, jestem dumna z tego zdjęcia, bo ten balon nie był wypełniony helem, tylko powietrzem, więc nie unosił się i musiałam trochę pokombinować, żeby oszukać prawa fizyki ;)
Najgorsza książka miesiąca:
"Złota godzina"- Sara Donati
  Na początek ustalmy sobie jedno. Ta książka nie jest zła pod tym względem, że jest nudna, chociaż jest, ale dlatego, że mnie ogromnie zirytowała. To jest powielenie wszystkich stereotypów na temat kobiet, które chcą walczyć o swoje prawa. Jeszcze mogłabym to wybaczyć gdyby poza tym była wciągająca, ale jest taka jakaś zupełnie bez życia i mdła.
Najlepsza postać miesiąca:
Lou Clark z "Zanim się pojawiłeś"
  Lou jest kimś kogo absolutnie ubóstwiam. Ta dziewczyna jest taka kochana, taka zawsze pozytywnie nastawiona, a ja uwielbiam takich ludzi. Poza tym, całkowicie się z nią identyfikuję i rozumiem, jak się czuje podczas tych wszystkich swoich wpadek. Lou jest po prostu cudowną osobą!
Najgorsza postać miesiąca:
Treena Clark z "Zanim się pojawiłeś"
   Kategorie związane z postaciami zostały całkowicie opanowane przez "Zanim się pojawiłeś". Osoba, o której tu mówię jest siostrą naszej Lou i tak bardzo jak kocham Lou, to Treeny nie znoszę. W tej dziewczynie nie ma nawet cienia pokory. Myśli, że wszystko jej się należy, że Lou ma ciężko pracować, a ona sobie wyjedzie na studia, żeby się rozwijać. Treena jest po prostu niezwykle samolubna i niewdzięczna.
Najładniejsza okładka miesiąca:
  Ta okładka jest przepiękna. Ona wręcz emanuje tą rycerskością i walecznością Wielkich Płaszczy. Ma ona w sobie to coś, a poza tym, posiada złote elementy, a złote elementy to coś, co kocham.
Najbrzydsza okładka miesiąca:
  Przykro mi, ale nie umiem uzasadnić, dlaczego ta okładka mi się nie podoba. Po prostu nie.