Hejka, hej, dziś mam dla Was taki trochę wyjątkowy post, bo jeszcze nigdy nie wypowiadałam się na blogu o jakimś filmie, raz mówiłam o serialu, ale jednak to nie to samo, co film. Wow, jakie przełomowe odkrycie! Serial różni się od filmu! Kto by się spodziewał? Będzie bez spoilerów, ten post będzie emanował wręcz moją miłością do tego filmu. Czuję, że muszę Wam o nim opowiedzieć, bo moi znajomi i rodzina mają już dość, jak mówię im o nim 24 godziny na dobę :)
Akcja rozgrywa się w roku 1900. Film ten opowiada on o niezwykle ekskluzywnym domu publicznym. Moulin Rouge, który znajduje się w Paryżu. Jedna z dziewczyn tam pracujących, Satine jest jego perełką, lecz marzy o innym życiu. Właściciel tego miejsca, Harold Ziedler umówił ją na prywatne spotkanie z inwestorem. W wyniku pomyłki spotyka się ona z Christianem, młodym pisarzem, o którym błędnie myśli, że jest Księciem, z którym Ziedler ją umówił. Christian i Satine zakochują się w sobie i próbują ukryć swoje uczucia przed czujnym wzrokiem Księcia.
Gdy przeczytaliście ten opis fabuły pewnie pomyśleliście: "O, pewnie jakaś głupia komedia" albo: "Pewnie jakiś banał". No właśnie tak nie jest. Już na samym początku mamy powiedziane, że Satine umrze. Wiem, niecodzienny zabieg w obecnej literaturze i kinematografii, że już na początku zdradzamy zakończenie.
Dodatkowo, ta informacja zostaje nam przekazana w taki chwytający za serce sposób. Ewan McGregor, czyli Christian, ale ja go będę nazywać Ewan McGregor, bo imię "Christian" w dzisiejszych czasach nie jest zbyt dobrze kojarzone("50 twarzy Greya"), siedzi przy maszynie do pisania zapłakany, zarośnięty spisuje tą całą historię o miłości mówiąc, że kobieta, którą kochał umarła. I to wszystko, gdy w tle leci piosenka Davida Bowie. Jak tu nie płakać?
Można by powiedzieć, że w takim razie, po co oglądać film skoro już nam na początku taki spoiler dali. Właśnie to zmienia cały odbiór tego filmu. Na przykład w scenach, gdzie nasi główni bohaterowie się poznają, śpiewają piękne piosenki nie byłoby nam smutno, natomiast w tym przypadku jest i to bardzo. Ja po prostu całą twarz z łez ocierałam.
Wydaje mi się, że "Moulin Rouge!" jest musicalem, bo dużo tam śpiewają i ogólnie wiele kluczowych dialogów jest przekazanych przez piosenki. I tu muszę wspomnieć o soundracku, który jest genialny. W większości są to normalne utwory w ogóle niezwiązane z tą produkcją i przerobione w taki sposób, że wydobywa się z nich coś zupełnie wyjątkowego, czego się nie zapomina. Ja teraz po prostu cały czas słucham tego soundtracku.
Ewan McGregor to jest chyba moje największe odkrycie tej produkcji. W jego postać się tak mocno wierzy, nie ma ani jednej fałszywej nuty. Cudownie pokazuje to, jak Christian mocno wierzy w miłość, gdy się uśmiecha to aż się robi tak ciepło w środku i myślimy: "Life is beautiful!"
Moi znajomi sceptycznie podchodzą do tego, czy Ewan McGregor rzeczywiście tak fantastycznie śpiewa, ja mam nadzieję, że tak. Jego głos jest po prostu wspaniały, taki pełny, głęboki. Jednym słowem: ma talent.
Cały film jest utrzymany w takim klimacie balansowania między snem, a jawą. Szczególnie podobają mi się sceny w trakcie, których są wykonywane piosenki: "Your song", "Elephant Love Medley", "Nature Boy", "El Tango De Roxanne" i "Show must go on".
Na tą bajkową atmosferę w dużej mierze wpływają bardzo nasycone kolory, które są bardzo charakterystyczne dla tego reżysera i, których jestem ogromną fanką. W ogóle odkryłam, że "Moulin Rouge!" i "Wielki Gatsby" wyszły spod ręki tego samego reżysera, czyli Baz'a Luhrmann'a. Widziałam jego trzy filmy, dwa wcześniej wymienione uwielbiam, trzeci, czyli "Romeo i Julię" pomijam milczeniem.
Muszę Wam jeszcze wspomnieć, że lepiej oglądajcie ten film z lektorem, bo w pewnych momentach, na przykład w scenie tańczenia kankana montaż jest szalenie szybki. I po prostu ja nie wiedziałam, czy mam czytać napisy, czy patrzeć się na akcję. Było to jednak akurat w scenach tańca mimo wszystko bardzo ciekawe posunięcie.
Podsumowując to moje szalone gadanie, jeśli jesteście romantykami i wierzycie w tą jedyną miłość to jest to film zdecydowanie dla Was. Ja jestem nim zauroczona mimo tego, że jest tak straszliwie smutny. Będzie Was prześladowało uczucie, że świat jest okrutnie niesprawiedliwy przez co najmniej tydzień od obejrzenia "Moulin Rouge!", ale naprawdę warto się poświęcić.
O istnieniu tego filmu dowiedziałam się przez przypadek. Obejrzałam wykonanie El Tango De Roxanne w wykonaniu studio accantus i od tam tej pory ciągle obiecuję sobie, że w końcu obejrzę musical. W wakacje pewnie mi to się uda:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że oszaleje na punkcie tej produkcji w tym samym stopniu co ty:)
O rany, uwielbiam studio accantus <3 A ich wykonanie El Tango De Roxanne jest absolutnie genialne <3 Nawet miałam okazję być na koncercie Pawła Izdebskiego, bo przyjechał do mojego miasta <3
UsuńPozdrawiam serdecznie :)