sobota, 14 października 2017

OKŁADKOVE LOVE#3

  Hej, hej, wiem, trochę długo się zeszło zanim zebrałam taką ilość okładek, żeby zrobić kolejny post z cyklu "Okładkove love", ale na szczęście już je mam, więc zobaczmy je i oceńmy.
  Zacznę od książki, która chyba najdłużej czekała, żeby znaleźć się w tym zestawieniu, a mianowicie są to "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender". Pozytywny akcent na początek, bo uwielbiam oprawę graficzną tej powieści. Jest naprawdę bardzo skrupulatnie wykonana. Te złote elementy, w każdym możliwym miejscu jakiś akcent w postaci pióra. I jeszcze do tego struktura tej okładki  jest taka bardzo specyficzna, bo jest trochę szorstka, a nie całkiem gładka. Po prostu cudo!


  Oprawa graficzna, "Małego życia" jest bardzo prościutka, ale uwielbiam okładkę tej pozycji. Jest ona bardzo zwyczajna, ale jakoś to połączenie twarzy z miejscami w Nowym Jorku w pewien sposób mi przypasowało. Wiecie, ja kocham to miasto, jest chyba jednym z tych zakątków na świecie, które najbardziej chcę odwiedzić. Jedyne do czego mogę się tutaj przyczepić to, że jeśli chodzi o treść to w moim odczuciu jest tam bardzo mało klimatu tego miejsca, więc to, żeby umieszczać je na okładce jest trochę nietrafione, ale już nie będę narzekać.
  Teraz przyszedł czas na polskie okładki, a w tym wpisie będą aż dwie. Pierwszą jest ta od "Behawiorysty" Remigiusz Mroza i może ona na żywo nie prezentuje się aż tak super, ale na zdjęciach, jak dla mnie, wygląda obłędnie. Też bardzo pasuje do treści, ta zakrwawiona nuta wielokrotnie się pojawia. Według mnie, byłoby lepiej dla całej oprawy, gdyby ta książka była twarda, a nie miękka i w większym formacie. Też jak ja czytałam przeszkadzało mi to, że właśnie ta powieść jest mała, ale gruba i właśnie dlatego musiałam złamać grzbiet(!), a ja nigdy ich nie łamię.
  Tak, jak mówiłam teraz druga okładka "made in Poland". Umówmy się, jak dla mnie, nie jest ona jakaś piękna, bo żółty to zdecydowanie nie mój kolor, powiedziałabym nawet, że go nie lubię. Nie będę jednak krytykować tej oprawy, bo było widać, że wydawnictwo miało na nią pomysł, a mianowicie tytuł nie jest napisany, lecz wycięty w okładce i tak jakby na jego miejsce wchodzi rysunek głównej bohaterki. Mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi. Nie spotkałam się chyba jeszcze z takim zabiegiem, więc to doceniam, a tym bardziej mi to imponuje, że spotkałam się z tym w polskiej książce.
Przykład 100 razy lepszego zdjęcia<3

  Ostatnią okładkę muszę tu dodać z dużym bólem serca, ponieważ jest to okładka biografii Benedicta Cumberbatcha. Mimo tego, że jest on niesamowicie przystojny i jego obecność zawsze sprawia, że oceniam coś bardziej pozytywnie to ta oprawa jest po prostu zła. Zacznę od tego, że ja nie wiem skąd autor tej książki wziął to zdjęcie. Benedict ma tyle zdjęć, na których wygląda 100 razy lepiej i są tak piękne, ale nie on wziął akurat to, które jest średnie. Poza tym, jego zdjęcie jest tak chamsko wklejone na tło z jakimś starym domem i to zupełnie do siebie nie pasuje zwłaszcza, że Benedict na tej fotografii jest w garniturze.
  I to już koniec tego posta. Mam nadzieję, że okładkowe sroki są usatysfakcjonowane, bo w większości okładki w tym wpisie były świetne  ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz