Robert Langdon zostaje wezwany do CERN-u. Jest to największe centrum badań w Europie, miejsce pracy najwybitniejszych naukowców. Ma przybyć tam w celu odkrycia znaczenia symbolu wypalonego na martwym pracowniku centrum- Leonrada Vetry. Pracował on nad pewnym przełomowym, aczkolwiek niebezpiecznym odkryciem. Okazuje się, że wypalony został symbol iluminatów, groźnego wroga Kościoła. Na domiar złego skradziona została śmiercionośna substancja. Podłożono ją pod Watykanem i Robert oraz Vittoria, czyli córka naukowca mają tylko dobę, by pozbyć się zagrożenia i uratować zebranych na konklawe kardynałów. Czterej z nich spóźniają się i nie ma z nimi kontaktu...
Teraz po takiej wielkiej krytyce należą się brawa dla Browna. Ogłaszam, że Dan Brown nauczył się kreować postacie! Naprawdę w tym dziele mamy bardzo ciekawe postacie. Nawet Robert Langdon zaczął nabierać charakteru, ale i tak nie rozumiem tego, że autor opowiada historię życia innych pobocznych postaci, a głównego bohatera traktuje po macoszemu. Mamy tu bardzo charakterne postacie. Mają one wiele twarzy i nie wiadomo, kto jest dobry, a kto zły. Wszystkie działanie bohaterów są uzasadnione. Poza tym uwierzyłam w relację Vittorii i Roberta. Związek Sophie z Langdonem był totalną pomyłką, nie miał żadnych uzasadnień. Tu ten wątek miłosny ma jakieś uzasadnienie i jestem bardziej skłonna w niego uwierzyć. Dzięki tej pozycji poznałam nowy wymiar nienawidzenia postaci. Jeśli dotychczas nienawidziłam bohaterów w wymiarze 2D, to tu odkryłam nienawiść w 3D. Mówię tu o Assasynie. To jest taki człowiek, do którego po prostu czuję ogromny wstręt i obrzydzenie. Najbardziej na myśl, że tacy ludzie naprawdę gdzieś są. To w jakich kategoriach on myślał o kobietach było paskudne. To nie jest nienawidzenie postaci jak Daisy z "Wielkiego Gatsby'ego". To jest nowy wymiar. Nie wiem do końca, jak to określić, ale jeszcze nigdy nie odczułam tak wielkiej niechęci wobec bohatera.
Bardzo ważną rolę w tym dziele odgrywają media. Ich bezduszność, brak jakiejkolwiek przyzwoitości. To, że nie znają takich pojęć, jak szacunek i są jak hieny szukając sensacji. Cieszą się z potwornych wydarzeń, bo będzie z tego szansa na wstrząsający materiał i sławę. Bardzo mi się podobało to, że Dan Brown bardzo bezstronnie podszedł do konfliktu Kościół, a nauka, jaki jest tu przedstawiony. Pokazuje wady i jednej i drugiej strony. To, że nie wszyscy naukowcy są dobrzy i, że nie wszyscy księża są dobrzy. Wydaje mi się, że jeśli jakiś chrześcijanin czuje się urażony po przeczytaniu "Kodu Leonrada da Vinci" to powinien przeczytać "Anioły i demony" i zostanie udobruchany. Chcę jeszcze powiedzieć, że jeśli chodzi o zakończenie, w które nie wliczam ostatniego rozdziału to Brown pobił sam siebie. Mamy tu piękne rozwiązanie tajemnic i spisków. Polecam tą książkę i wydaję mi się, że zasługuje na większą sławę niż pierwszy tom. Ona jest mnie kontrowersyjna, ale to nie znaczy, że jest gorsza. Myślę, że pierwsza część zawdzięcza swoją popularność tylko temu, że kontrowersje najlepiej się sprzedają.
Tytuł tej pozycji jest niezwykle trafny. Mówi on o tym, że każdy ma swoje anioły i demony. Nikt nie jest przesiąknięty złem ani dobrem na wskroś. Żadna instytucja nie jest bez wad. Ludziom należy to przypominać, by zawsze kierowali się swoim mózgiem, a nie tym, co mówi dana osoba. Po prostu należy zachować we wszystkim zdrowy rozsądek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz