poniedziałek, 13 marca 2017

RECENZJA KSIĄŻKI "SŁUŻĄCE" KATHRYN STOCKETT

  Hej, dziś znów przychodzę do Was z recenzją książki, w której ekranizacji jestem po prostu zakochana i oglądałam ją co najmniej trzy razy. Jak prezentuje się książka w starciu z filmem?
  Lata 60., miasto Jackson w stanie Missisipi. Dla jego mieszkańców to, że w domu jest czarnoskóra służąca jest normalnością. Relacje między gospodarzami, a pomocą są bardzo różne. Niektórzy są okropni dla czarnych kobiet, a w innych przypadkach występuje bardzo silna więź. W tym wszystkim mamy Skeeter, którą praktycznie wychowała służąca jej rodziny, Constantine. Skeeter chce zostać dziennikarką, nie w głowie jej wychodzenie za mąż, co doprowadza do szału jej matkę. Młoda dziewczyna dostaje szansę od losu. Otrzymała możliwość napisania książki, a jej uwaga kieruje się w stronę pomocy domowych.
  Akcja tej książki nie jest oparta na jakiś wielkich wydarzeniach, czy zwrotach akcji. Bardziej na intrygach i tym, jak społeczeństwo dzieli się na lepszych i gorszych. Tę powieść czyta się bardzo przyjemnie i szybko, mimo dość ciężkiego tematu, który porusza.
  Narracja jest pierwszoosobowa, pisana z perspektywy Skeeter lub dwóch czarnoskórych służących, czyli Minny i Aibileen. Te ostatnie posługują się dość uproszczonym językiem, na przykład mówią "we środę", często występuje słowo "coby", zamiast "wziąć" jest "wziąść". Chyba mniej więcej rozumiecie, o co  mi chodzi. Na początku książki strasznie mi to przeszkadzało i nie mogłam się przyzwyczaić do takiego sposobu wysławiania się. Później się do tego przyzwyczaiłam i stwierdziłam, że to dobrze, że autorka zastosowała ten zabieg, bo to dodało pewnej oryginalności historii.
  Postacie w "Służących" są bardzo dobrze zarysowane, nawet te drugoplanowe i trzecioplanowe czymś się odznaczają. Wydaje mi się, że jedynie Stuart został potraktowany trochę po macoszemu.
  Uwielbiam trzy główne bohaterki, chyba najbardziej Skeeter i Minny, mimo, że ta pierwsza bywała czasami hipokrytką, ale nie zepsuło mi to ogólnego wydźwięku tej postaci.
  Poza tym, to jak autorka wykreowała negatywne postacie jest genialne. Postać Hilly jest po prostu obłędna i gdy czytamy o niej to aż czujemy jej złośliwość i fałszywość.
  Bardzo ciekawe było to, jak autorka przedstawiła w "Służących" rasizm. Nie położyła ogromnego nacisku na przypadki pobić i morderstw czarnoskórych osób, choć takie sytuacje tez zostały ukazane w tej historii. Bardziej skupiła się na, swego rodzaju, przemocy psychicznej i takich szpilach, które są wbijane pomocom domowym przez niektóre gospodynie.
  Mimo wszystko, czytając tą powieść najbardziej się przejęłam historią Skeeter. Po prostu to, jak jej własna matka ją krytykuje na każdym kroku, zmusza, by była taka, jak ona chce było straszne i jakoś wywołało to we mnie większe emocje niż reszta historii.
  Jeśli miałabym porównać "Służące" do ich ekranizacji to stawiam na film. Mam wrażenie, że miał więcej takiej charakterystycznej atmosfery, klimatu. Moim zdaniem, jak się widziało tą akcję na ekranie to wywoływało to jakieś większe wrażenia. Film mnie zdecydowanie bardziej wzruszył, zawsze płaczę na nim jak bóbr. Nie zmienia to, jednak faktu, że książka też jest świetna, zachęcam Was do przeczytania jej, a jeszcze bardziej do obejrzenia filmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz