Colin Clark od zawsze marzył, by pracować w kontakcie z filmem. Pierwszą produkcją, w której brał udział był "Książę i aktoreczka". Był tam na stanowisku trzeciego asystenta reżysera, ale spokojne można tą posadę nazwać "chłopiec na posyłki". Colin przykuwa jednak uwagę odtwórczyni głównej roli w filmie, czyli Marilyn Monroe. Obdarza go ona zaufaniem przez co tworzy się między nimi niezwykła więź, która została opisana dopiero po wielu latach.
Fabuła tej książki tak naprawdę opisuje, pewnego rodzaju, cud. Najsławniejsza kobieta tamtych czasów nawiązuje bliższy kontakt z osobą, która jest najmniej ważna na planie. Owszem, w książkach powtarza się motyw, że jakaś szkolna sława zakochuje się w szarej myszce, ale tu tą "sławą" jest Marilyn Monroe, co wnosi tą powieść na zdecydowanie wyższy poziom, a na plus też działa to, że jest ona prawdziwa.
"Mój tydzień z Marilyn" z jednej strony opisuje okrutny świat show-biznesu, ale mimo to ta powieść jest bardzo delikatna i spokojna. Nie mamy tu wielkich zwrotów akcji, ale bardzo się wciągamy w tą historię.
To, jak Colin Clark opisał Marilyn jest po prostu mistrzostwem świata. Przedstawił ją jako postać niesamowicie barwną, ubraną zarówno w ciemne, jak i jasne kolory.
Ja jednak osobiście nie wiem, czy polubiłabym Marilyn, jeśli bym ją poznała, ponieważ w niektórych momentach była, jak dla mnie, zbyt oderwana od rzeczywistości. Momentami też sprawiała wrażenie lekko, że tak to ujmę, mało inteligentnej. Nie można jednak jej odebrać tego, że bardzo fascynuje czytelnika.
Colin po prostu owinął mnie sobie wokół palca i ja nie wiem, jak to się stało. Jest dość lekkomyślny, czego ja nie lubię ogólnie w bohaterach literackich i ludziach. Poza tym, zwłaszcza na początku książki, gdy obok pojawiała się Marilyn to procesy myślowe Colina gwałtownie zwalniały, co też powinno mnie denerwować. On jednak jest w tym wszystkim tak ogromnie uroczy i cudowny, że ja go zwyczajnie ubóstwiam.
Kluczowym elementem tej książki, który jest też bardzo ciekawy jest cała relacja Colina z Marilyn. Nie jest to miłość, ale moim zdaniem, nie jest to też przyjaźń. To jest coś na pograniczu tych dwóch rzeczy i to jest absolutnie cudowne. Colin nie chce od Marilyn seksu, nie zmusza jej do związku i niczego od niej nie wymaga, ale po prostu ją wspiera, jak nikt do tej pory.
Ta historia ma tak jakby dwa zakończenia. Jedno, którego można się domyślić po tytule i opisie z tyłu, pozornie smutne, ale wygrane w raczej optymistyczny sposób. Jest też kolejne, które nie zostało szczególnie opisane w książce. Mam tu na myśli to, że Marilyn popełniła samobójstwo i Colin, ani nikt inny nie zdołał uratować tej niezwykłej kobiety i aktorki, a to sprawiło, że mi pod koniec tej powieści zakręciła się łza w oku.
"Mój tydzień z Marilyn" jest stosunkowo nieznaną pozycją, więc ja Wam ogromnie polecam tą książkę, bo jest wspaniała i zasługuje na zdecydowanie większą popularność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz