niedziela, 21 stycznia 2018

KSIĄŻKI, KTÓRE SĄ NICZYM ODGRZEWANE KOTLETY/ŚWIAT WEDŁUG KSIĄŻKOHOLICZKI

  Hej, hej, słuchajcie dzisiejszy post jest niespodzianką zarówno dla mnie jak i dla Was. Podobnie było w zeszłym tygodniu z recenzją "The End of the F***ing World". Miałam robić tag, ale stwierdziłam, że tag nie zając, nie ucieknie, a przypomniało mi się, że bardzo długo nie było żadnego postu ze "Świata według książkoholiczki". Dziś będzie o takich wciąż powtarzających się w różnych powieściach schematach, a mam tu na myśli głównie historie dla młodzieży. Zainspirowała mnie do tego seria "Wybrani", która nie jest zła, ale ma w sobie mnóstwo cech takiej typowej młodzieżówki.
  Zacznijmy od klasyka klasyków, czyli trójkątów miłosnych. Ja się chyba ostatnio ekscytowałam czymś takim jak czytałam "Selekcję" i "Igrzyska Śmierci" tylko, że za pierwszym razem. Było to jakieś 2, 3 lata temu. W tym czasie przeczytałam jeszcze co najmniej 5 innych serii, w których były trójkąty miłosne. Już zupełnie mnie one nie ruszały, możliwe, że jest to spowodowane tym, że "te opcje" do wybrania przez główną bohaterkę nie były jakieś super. Myślę jednak, że nawet gdybym darzyła bohaterów jakimś silnym uczuciem to taki zabieg by mnie nie emocjonował.
  Dla mnie takie zastosowanie czegoś takiego ma same wady. Główna postać, która nie może się zdecydować między dwoma chłopakami, czy dziewczynami po jakimś czasie staje się ultra irytująca. Jeszcze pół biedy, jeśli ona te swoje rozważania przeprowadza tylko w swojej głowie, a tak to jest singielką/singlem, ale jeśli ona ciągle wchodzi w związek z inną osobą i zmienia je jak rękawiczki to ja odpadam.
  Niezwykle szanuje pozycje młodzieżowe, w których nie ma trójkątów miłosnych, mają dla mnie zdecydowanie większą wartość. Oznacza to, że ich autorzy nie idą na łatwiznę za pomocą sprawdzonych chwytów, które wiadomo, że zyskują duże zainteresowanie.
  Jestem zmęczona również tym, że główny bohater/bohaterka bardzo często nagle znajduje się w centrum ogromnego zainteresowania. Nie mówię, że dla czytelnika, bo to jest raczej oczywiste, ale dla całego społeczeństwa występującego w danej historii. Nazywam to "Syndrom ratowania świata". Postać z całkowicie nieznaczącej dla swojego kraju, świata, whatever nagle staje się najważniejsza i od niej zależy wszystko. Rozumiem, że pisanie o życiu takiego zwykłego, nudnego człowieka byłoby trochę bez sensu, ale załóżmy, że dana bohaterka postanawia wstąpić do ruchu oporu, czy czegoś w tym stylu. Autorzy bardzo często stwierdzają: "Nie, ona nie może być zwykłym partyzantem, zróbmy ją generałem. Albo nie! marszałkiem od razu i jeszcze niech będzie twarzą całej rebelii". To jest takie typowe od zera do bohatera, czyli coś co zdarza się w prawdziwym świecie strasznie rzadko, a w tytułach dla młodzieży praktycznie ciągle.
  Dobra, słuchajcie, posłuchaliście troszkę mojego narzekania, ale już daję Wam spokój. Oj, stęskniłam się za tą serią i jestem przekonana, że teraz posty z niej będą się pojawiać zdecydowanie częściej.

10 komentarzy:

  1. Zgadzam się w 100% :)
    Pozdrawiam ♥
    https://ogrodliteracki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się z tego powodu :D
      Pozdrawiam cieplutko :*

      Usuń
  2. Ciekawa seria, kreatywnie podchodzisz do pisania wpisów. Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeju, jakie miłe słowa <333
      Dziękuję i pozdrawiam z całego serducha ;)

      Usuń
  3. Podpisuję się pod Twoimi słowami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że znalazłam poparcie ;)
      Pozdrawiam serdecznie <3

      Usuń
  4. Haha trojkaty i sydnromy ratujacych swiat bohaterow to norma. Nie mialabym nic do tego, jesli jest ich ciut wiecej niz jeden. Moze tak z 5? Wtedy wszystko wyglada lepiej (tak mi sie to podoba w Zwiadowcach)

    OdpowiedzUsuń
  5. A mi to wszystko nie przeszkadza. Dlaczego? Po pierwsze lubię takie historie, odstresują mnie, porywają w swój świat. Mają wady, które nawet i ja dostrzegam, ale zazwyczaj staram się nimi nie przejmować. Trójkąty miłosne również mnie już tak nie ekscytują, ale nie przeszkadzają mi. Nie raz i nie dwa dodały dreszczyku emocji książce :) Co więcej - jeżeli autor potrafi napisać coś lekko i wciągająco, to nawet utarte schematy mi nie przeszkadzają :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi generalnie, jeśli książka ogólnie jest dobrze napisana też to nie przeszkadza, ale zazwyczaj te wszystkie schematy łączą się z tym, że powieść ogólnie jest słaba :/
      Pozdrawiam z całego serducha :)

      Usuń