wtorek, 10 kwietnia 2018

TYLKO GDZIE TE ŻÓŁWIE?/"ŻÓŁWIE AŻ DO KOŃCA" JOHN GREEN

  Hej, hej, dziś znów mam dla Was recenzję książki, które w ogóle nie planowałam czytać. Mimo tego, że bardzo lubię twórczość Greena to do "Żółwi aż do końca" jakoś mnie nie ciągnęło. Okazuje się jednak, że dobrze jest czytać takie powieści-niespodzianki, bo wtedy nie ma się wobec nich wygórowanych oczekiwań.
  Aza Holmes codziennie zmaga się z natłokiem niechcianych myśli w swojej głowie. Zdecydowanie utrudnia jej to już i tak ciężki okres dojrzewania. Do tego wszystkiego musi ona odświeżyć kontakt z synem zaginionego miliardera, Davisem Pickettem, który był niegdyś jej dziecinną miłością. Prosi ją o to jej najlepsza przyjaciółka, Daisy, ponieważ liczy, że uda im się uzyskać jakieś informacje, które pomogą w odnalezieniu ojca Davisa, ponieważ jest za to wyznaczaoa nagroda wysokości 100 tysięcy dolarów.
  Nie można powiedzieć o tej pozycji, że jest wciągająca. Nie trzyma w napięciu i nie jest tak, że nie można się od niej oderwać. Ma bardziej taki nostalgiczny, wręcz powolny charakter aczkolwiek nie traktuję tego jako coś złego, bo czasami trzeba zrobić sobie przerwę od tych wszystkich tytułów z biegnącą na łeb na szyję akcją.
  Mi "Żółwie aż do końca" bardzo się kojarzyły z takimi hipsterskimi filmami, nie wiem, czy wiecie, o co mi chodzi. "Amelia" jest na przykład taką produkcją. Mam na myśli takie bardzo artystyczne, poetyckie dzieła, które właśnie nie mogą się pochwalić mrożeniem krwi w żyłach, tylko taką bardziej sielankowością. Taka dokładnie jest ta książka.
  Wydaje mi się, że elementem, który najbardziej mi przypadł do gustu w tej powieści jest to, że choroba psychiczna, dolegliwość Azy, nie wiem, jak to nazwać, jest taka niepopularna. Teraz możecie zapytać: "Co mam na myśli mówiąc o popularnej chorobie psychicznej?". Chodzi mi tutaj, że o takiej depresji powstało na pewno więcej książek, filmów itd. niż, na przykład, o schizofrenii. W tym przypadku mamy chyba do czynienia z nerwicą natręctw, ale nie jestem pewna, bo żadna konkretna nazwa choroby psychicznej głównej bohaterki nie pada.
  Doceniam, że John Green nie poszedł na łatwiznę i nie postanowił obdarzyć Azy jakąś już "oklepaną" chorobą psychiczną. Wiem, że to zabrzmi jakbym była taka bardzo wyrachowana, bo choroby psychiczne to straszna rzecz, a ja mówię o tym jak o jakimś przereklamowanym motywie w literaturze. O nich trzeba mówić i to dużo, ale nie wciąż o tych samych, a poza tym tutaj jakby wypowiadam się jedynie jako czytelnik, a nie działacz społeczny.
  Skoro tak zostajemy w temacie tych problemów psychicznych to nie podoba jak w tej historii mówi się o lekach na tego typu dolegliwości. Mianowicie, jest tu przedstawiony taki pogląd, że one nie działają i tak jakby sprawiają, że nie jesteś sobą. Nie wiem, ile jest w tym faktycznej opinii autora w tej kwestii, a ile przedstawienia toku myślenia osoby chorej. Ja sama nie wiedziałam, co myśleć, o tym, co jest tu mówione, a co ma o tym pomyśleć ktoś z chorobą psychiczną. Może pomyśleć przecież, że to John Green jako John Green mówi, że leki tego typu są złe, więc ona nie będzie ich brać.
  Bohaterowie są dość specyficzni, co dla tego autora jest dość nietypowe, bo zwykle u niego postacie są dość "normalne", że tak to ujmę. Nie chodzi mi o to, że tych przedstawionych w "Żółwiach aż do końca" się nie lubi, ale po prostu ciężko się z nimi identyfikować, bo są aż tak "inni".
  Jest tu dużo takiej mądrości, jest to bardzo dojrzała młodzieżówka. Myślę, że osoby, które lubią zapisywać sobie jakieś cytaty wynajdą w tej pozycji dużo sentencji, które mogą dodać do swoich notatek.
  Generalnie, polecam Wam tą książkę, nie są to w pełni moje klimaty, ale nie będę się kłócić z tym, że jest to pozycja wartościowa.
 

niedziela, 8 kwietnia 2018

WIOSENNY BOOK TAG

  Hej, hej, słuchajcie, pogoda robi się coraz lepsza. Słońce świeci, ptaszki śpiewają itd. Pomyślałam, więc że teraz jest doskonała okazja, żeby zrobić Wiosenny Book Tag jako, że w końcu ta pora roku przybyła do nas nie tylko w teorii, ale też praktyce.
1. Bocian, czyli książka, do której co rok wracasz
  Takiej książki, do której bym wracała dokładnie co rok nie mam, ale mam taką serię, do której wracam mniej więcej co dwa lata i pewnie ci, którzy już długo czytają tego bloga spodziewali się takiej odpowiedzi. Jest to, oczywiście, "Harry Potter". Właśnie teraz niedawno go sobie odświeżałam przez co była przerwa na blogu. Czytałam ją już dobre 5 razy, więc ta tradycja powrotów do tego cyklu trwa już jakiś czas.
2. Przebiśnieg, czyli książka, którą przeczytasz jako pierwszą na wiosnę
  Na to pytanie mam dwie odpowiedzi. Ciepło zrobiło się już, gdy czytałam "Żółwie aż do końca" Johna Greena, ale było to dla mnie dość niespodziewane. Bardziej się identyfikuję z odpowiedzią, że pierwszą powieścią, jaką świadomie zdecyduję się przeczytać tej pory roku będą "Małe kobietki".
3. Marzanna, czyli książka rozczarowanie, którą z chęcią byś utopiła
  O, mój boże, ile było takich książek w moim życiu! Najdotkliwszym jednak rozczarowaniem była na pewno "Złota godzina". Czemu było to aż tak bolesne rozczarowanie? Po pierwsze, jak możecie zobaczyć na zdjęciu, ta powieść jest cholernie gruba, a ja, która wydała na nią pieniądze czułam, że powinnam ją skończyć. Po drugie, ta pozycja miała generalnie opowiadać o takim początku feminizmu, tak jakby go promować, a to był jeden wielki zbiór stereotypów o feministkach i to sprawiło, że niesamowicie się wkurzyłam na tą pozycję.
4. Motyl, czyli nowo-odkryty/a autor/ka, którego/ą pokochałaś
  Może "pokochałam" to za mocne słowo, ale w ostatnim czasie znacznie zmieniłam swój stosunek do twórczości Remigiusza Mroza. Po przeczytaniu "Behawiorysty" nie ogarniałam, czemu ludzie mają na niego taką fazę, a później poznałam "Nieodnalezioną" i myślę, że kupię jeszcze co najmniej jedną powieść Mroza, żeby sobie wyrobić ostateczną opinię na jego temat.
5. Krokus, czyli niesamowicie piękna i wyjątkowa książka
  Nie wiem, jak do końca mam rozumieć w tym kontekście słowo "piękna", ale stwierdziłam, że nie uznam tego za cechę zewnętrzną, aczkolwiek wybrałam tu powieść, która zarówno wizualnie, jak i treścią trafiła w moje gusta. "Małe życie" to historia tragicznie piękna, która po prostu niszczy psychicznie i właśnie to sprawia, że jest tak niezwykła. Autorka porusza taką ilość trudnych, bolesnych tematów, że czytanie tej książki jest jak wbijanie sobie paznokci w dłoń w stresującej sytuacji. Wiesz, że to boli, ale po prostu nie możesz się powstrzymać.
6. Zawilec, czyli książka, którą spotkasz wszędzie
  Wydaje, że mój wybór "Szczygła" jest dość nietypowy, ale jak tak sobie pomyślałam to naprawdę spotykam tą książkę wszędzie. Na każdym kanale na booktubie był o niej filmik, a jak nie było to na pewno była w jakimś innym wspomniana. Chyba widziałam ją w empiku. Przez jakiś czas mówiłam sobie: "Nie, Julka, słuchaj, to jest dla ciebie za ambitna pozycja, daj sobie spokój". Aż w końcu ta powieść pojawiła się w programie Jimmy'ego Fallon'a i stwierdziłam, że jak Jimmy o niej mówi to muszę ją przeczytać i takim oto sposobem znalazła się na mojej liście "Do przeczytania"

piątek, 6 kwietnia 2018

NOWY I LEPSZY MRÓZ/"NIEODNALEZIONA" REMIGIUSZA MROZA

  Hejka, hej! O, mój boże, jak dawno już nie było recenzji. Wiecie, że musiałam sobie odświeżyć serię mojego życia, czyli "Harry'ego Potter'a". Tęskniłam już jednak za poznawaniem nowych pozycji i teraz już nie mogę się doczekać aż przeczytam wszystkie książki, które doszły na moją listę "Do przeczytania" w czasie tej mojej miesięcznej przerwy. Dziś przygotowałam dla Was recenzję powieści, z którą nie zamierzałam się bliżej poznawać, ale dostałam ją jako prezent, więc przeczytałam ją. Powiem Wam, że to była fantastyczna decyzja, bo dzięki temu diametralnie zmienił się mój stosunek do Remigiusza Mroza.
  Damian Wener odkąd pamięta spędzał każdą wolną chwilę ze swoją przyjaciółką Ewą, która z czasem stała się jego ukochaną. Pewnego wieczoru, mężczyzna postanowił się jej oświadczyć jednak, gdy dziewczyna odpowiedziała "tak" nie zaczęły się gorączkowe przygotowania do ślubu. Para została napadnięta, a Ewa zaginęła bez śladu. Po 10 latach od tego wydarzenia, gdy Damian stracił już wszelką nadzieję na jej odnalezienie trafia na jej zdjęcie na jednym z portali Spotted, a później na tą samą stronę zostaje dodana fotografia zrobiona przez samego Wernera, której nigdy nikomu nie pokazywał.
  Przyznacie, że historia brzmi dość intrygująco. I powiem Wam, że faktycznie taka jest. W przeciwieństwie do "Behawiorysty", gdzie pomysł był ciekawy, natomiast wykonanie dość marne to tutaj autor wyciska wszystkie soki z początkowego zamysłu tworząc z tego niezwykle interesujący napój.
  Fabuła jest niesamowicie wciągająca, w ogóle nie czujemy tego, że brniemy bez przerwy przez nawet kilkadziesiąt stron. Myślę, że jest to spowodowane tym, że na końcu większości rozdziałów pan Mróz serwuje nam genialne cliffhangery, przez co strasznie trudno przerwać czytanie.
  Ciężko jest też się znudzić przy "Nieodnalezionej", ponieważ rozdziały są prowadzone na zmianę z perspektywy Damiana oraz Kasandry, współwłaścicielki firmy detektywistycznej. To są, można powiedzieć, dwie osobne historie, które się ze sobą splatają w wielu miejscach, ale jednak mamy wrażenie, że dostajemy więcej niż początkowo się spodziewaliśmy, więc cały czas jesteśmy zainteresowani tym, co się dzieje. Zwykle przy takich średnich książkach tego typu narracja jest tylko takim dodatkowym gwoździem do trumny, ale tutaj działa jedynie na korzyść.
  Bardzo podoba mi się w tej pozycji również kreacja bohaterów. To prawda, że czasami robią głupie rzeczy, ale ogólnie mają bardzo intrygujące charaktery. Mam tu na myśli to, że większość postaci ma takie dwa oblicza i ciężko wskazać taką, która jest w 100% dobra.
  Idealnym przykładem jest tutaj Robert, mąż Kasandry. Dla mnie jest on czarnym charakterem, ale też zastanawiało mnie to, jak jego dzienna wersja kochającego ojca i człowieka sukcesu może zamieniać się w nocy w damskiego boksera.
  Właśnie bardzo istotnym wątkiem w "Nieodnalezionej" jest przemoc wobec kobiet. I tutaj należy się ogromny plus dla autora za to, jak sformułował dedykację oraz za cytat dodany na początku. Dedykacja brzmi: "Dla tych, którzy wiedzą, że milczenie to najgłośniejszy krzyk", a ta napisana myśl to: "Na świecie są dwa rodzaje mężczyzn-ci, którzy stają w obronie kobiet, i tchórze. Wybór należy do ciebie.". Te kilka słów już mnie złapało za serce i sprawiło, że zaczęłam darzyć ten tytuł większą sympatią. Jeszcze ważnym akcentem, który ja odebrałam bardzo pozytywnie jest notka z tyłu na temat przemocy wobec kobiet, do której został dodany telefon, na który można zadzwonić jeśli się jej doświadczyło.
  Na końcu tej powieści mamy dwa zwroty akcji. Pierwszy bardzo mnie zaskoczył, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, jedynie na kilka stron przed tym, jak ten suspens miał miejsce rozważałam taką wersję wydarzeń. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy miał miejsce ten zwrot akcji  to byłam bardzo zdziwiona. Niestety, pojawia się również drugi suspens, który jak dla mnie jest już takim zbytnim przekombinowaniem, ale on z kolei sprawia, że zakończenie ma zdecydowanie inny wydźwięk. Czujemy taki dobry niedosyt i ta książka od razu wydaje się taka bardziej głęboka.
  Tak teraz myślę i chyba mogę powiedzieć, że "Nieodnaleziona" to na ten moment to mój ulubiony kryminał. Naprawdę, wydaje mi się, że nie czytałam nic lepszego z tego gatunku, a tym bardziej, że jest to nasza narodowa twórczość to serdecznie ją Wam polecam.

poniedziałek, 12 marca 2018

OKŁADKOVE LOVE#5

  Hejka, hejka, już dawno nie było żadnego postu z serii "Okładkove love", a w zasadzie ostatni był w zeszłym roku. Pozostaję mi, więc tylko powitać Was w pierwszym tego typu wpisie w roku 2018 i przejść już do tematu.
  Zacznę od książki, którą czytałam już dobre 4 miesiące temu, a mówię tu o pierwszym tomie "Kronik Jaaru". W sumie, kupiłam tą powieść głównie ze względu na okładkę, która jest absolutnie przecudna. Zaprojektowała ją Julia Boniecka, znana bardziej jako tojko, która tworzy niezwykle urocze zakładki, które pewnie  nieraz widzieliście. Ja bardzo lubię jej styl rysowania, a w tej oprawie graficznej podoba mi się absolutnie wszystko, od srebrnych liter, przez światła w oknach, aż po wspaniałe cieniowanie idące od księżyca do wierzchołków okładki.
  Niestety, teraz musimy przejść do wydań, które delikatnie mówiąc są mniej ładne. Okładki serii "Wybrani" to jest po prostu jakaś tragedia. Ja bardzo nie przepadam, jeśli na okładce pojawiają się ludzie. Przeżyję, jeśli są oni ładni i nie mają głupich min. Ci, którzy znaleźli się na okładkach tego cyklu nie spełniają ani pierwszego, ani drugiego warunku. Kompletnie mi nie pasuje ta oprawa graficzna.
  Na szczęście, teraz będzie już tylko lepiej. Następną okładką jest ta od powieści "Diabolika". Nie ma na niej zbyt wielu elementów, jest dość minimalistyczna. Od zawsze mi się ona podobała, ale wydaje mi się, że gdy przeczytałam książkę zaczęłam ją darzyć jeszcze większą sympatią, bo zobaczyłam, jak genialnie obrazuje treść tej historii, co moim zdaniem, dość rzadko się zdarza.
  Teraz czas na okładkę, która w sumie nie wiem, w jaki sposób zdobyła moje serce. W oprawie "Dotyku Julii" nie ma tak naprawdę niczego niezwykłego. Myślę, że możliwe jest, że ta okładka tak na mnie działa, ponieważ ja miałam kiedyś fazę na takie motywy ptaków i drzew. Teraz już mi przeszło, ale widocznie nadal mam do tego sentyment.
  Stwierdziłam, że skoro teraz odświeżam sobie "Harry'ego Potter'a" to mogę wziąć w tym poście pod uwagę jego oprawę graficzną. Ja mam u siebie w domu to najstarsze wydanie, mój "Kamień Filozoficzny" ma chyba z 20 lat, a "Zakon Feniksa" dosłownie rozpada się w rękach. Skupię się jednak na tym najnowszym wydaniu. Zdecydowanie nie mogę powiedzieć, że mi  się ono nie podoba, bo te odbijające światło napisy wyglądają prześlicznie. Przeszkadza mi bardziej to, że wyglądają tak jakby dziecinnie. Nie twierdzę, że "Harry Potter" to książka dla dorosłych i młodzież nie może jej czytać, ale tak od czwartej części robi się tam bardziej poważnie i czasami mają miejsce sceny dość brutalne. To wydanie z 2016 roku daje złudne wrażenie, że jest to słodka bajeczka.